środa, 24 stycznia 2018

Dalej w drodze


Z wielu przemyśleń powstaje czasem coś nowego. I ja postanowiłam iść nową drogą, czy lepszą, pewnie nie dowiem się nigdy. Udało mi się stworzyć nowego bloga, gdzie będę dzielić się różnymi tematami ze świata biotechnologii, zarówno nowinkami, jak i ciekawymi historiami z przeszłości. Teksty są pisane z myślą o tym, by były przystępnym dodatkiem do popołudniowej kawy, i marzy mi się, by były interesujące dla wszystkich, nawet ludzi, którzy z biotechnologią (swoją drogą tyle lat studiów i nikt z mojej rodziny nadal nie potrafi powiedzieć, co to znaczy 😅 )  nie mają kompletnie nic wspólnego. Serdecznie zapraszam na: 

https://biofocussite.wordpress.com

piątek, 21 lipca 2017

I co dalej?

Photo by Mike Enerio on Unsplash
Było o Nel, teraz pora na mnie. Za mną dwa lata pełnej koncentracji na córce i domu. Jestem z niej dumna, jestem szczęśliwa, że mam swoją rodzinę. Ale jednocześnie bycie w domu mnie dołuje. Czuję się zawieszona i - jakby to określić - niepotrzebna? Lata studiów, lata ciężkiego, wykończającego doktoratu - to wszystko na nic? 

Od pół roku szukam pracy. Fakt, na początku nie szukałam zbyt intensywnie, bo na wiosnę często Mała chorowała, więc myślałam sobie, że latem będzie łatwiej. Wiadomo - początek pracy, niefajnie byłoby od razu brać jakieś chorobowe. Na początku założyłam sobie, że maksymalnie godzina dojazdu wchodzi w grę, tak abym była w stanie spędzać codziennie trochę czasu z rodziną. Teraz widzę, że to było myślenie życzeniowe. Moja branża przechodzi kryzys. Niedawno na weselu spotkałam swojego profesora-promotora. Nie było to wymarzone spotkanie, ale oczywiście pogadałam z nim trochę, dyplomacja nie zaszkodzi. I sam mi przyznał, ze zdaje sobie sprawę, jak źle jest. Że jeszcze 7-8 lat temu firmy same się do nich zgłaszały po absolwentów. W tej chwili jest na rynku dużo za dużo specjalistów. Byli koledzy z grupy szukają pracy po 2 lata, nawet ulubienica profesora, która miała mnóstwo publikacji i wyśmienite referencje, od prawie 3 lat tuła się za granicą, robiąc post-doca, tylko dlatego, że w Niemczech nie znalazła żadnej pracy. W całych Niemczech, bez dziecka, z maksymalną dyspozycyjnością i perfekcyjnym niemieckim!

Powoli zaczyna do mnie docierać to, co próbowałam zanegować: że mi się nie uda tutaj na miejscu, że muszę się poświęcić, znowu poświęcić! Dojeżdżać dwie, może trzy h w jedną stronę, żeby w ogóle dostać pracę w branży. Niestety, poza branżą mam bardzo małe szanse, bo jestem zwyczajnie przekwalifikowana. I owszem, na takie oferty pracy też aplikowałam. I nawet nie wiecie, jakie to upokarzające, dostać odmowę z czegoś takiego.

Ale jaki mam wybór? Zamknąć oczy i czekać na cud? Jeszcze pół roku, rok? Co ze mnie zostanie po kolejnym pół roku walenia głową w mur? 

Wysyłam aplikację. Tym razem daleko od domu. Może uśmiechnie się do mnie szczęście. W końcu całe życie musiałam zaczekać troszkę dłużej niż inni na dobre rzeczy. Na męża, na dziecko... Czy i tym razem coś dobrego czeka za rogiem?

piątek, 7 lipca 2017

Sceny z życia: inne mamy są jakieś inne

Odbieram dziecko ze żłobka. Nel w podskokach pędzi do wiaty, gdzie czeka nasz wózek, pierwszy przy wejściu. Wchodzę za nią i zapinając pasy, kątem oka dostrzegam w środku inną matkę, która próbuj wyciągnąć swoją przyczepkę rowerową, wiecie, taką dla dzieci. Jako, że miła jestem z natury, to uprzejmie zagaduję:
- Tłoczno tu coś dzisiaj!
- No tak, ale i tak dobrze, że wiata jest, nawet mała, w innych żłobkach tego w ogóle nie mają.
 - Nie jest taka mała, i tak większość dzieci jest przywożona autami, więc tak dużo miejsca na wózki nie trzeba.
Wycofuję wózek, matka wyciąga swoją przyczepkę. Dopiero teraz rzucam na nią okiem i już widzę, że trafiłam w czuły punkt. Kobieta zapowietrza się i:
- To straszna szkoda, dzieci przez takie wożenie autem tracą kontakt z naturą!
Nieśmiało próbuję tłumaczyć, że niektórzy rodzice śpieszą się do pracy i mają daleko. Nic z tego.
- Ja też się śpieszę do pracy, ale uważam, że jak się ma dzieci, to powinno się dla nich znaleźć czas!
Jasne, nic, że rano masz 40 minut stania w korku w dojeździe, wstawaj godzinę wcześniej i odstawiaj dziecko rowerem do żłobka, żeby miało kontakt z naturą. Ale nie kłócę się, już widzę, że nie mam szans. Matka naturystka taksuje mnie wzrokiem. Całe szczęście, że odbieram dziecko wózkiem, bo dopiero bym się nasłuchała. Tak skończyło się na wyniosłym "do widzenia". 

Co się dzieje z tymi matkami?

fot. Chris Barbalis

czwartek, 29 czerwca 2017

2 świeczki na torcie!

Mój mały szogun kończy 2 latka. To był niesamowity czas w naszym  życiu. Macierzyństwo wiele zmieniło w moim podejściu do życia, w moich emocjach i oczekiwaniach. Ale hej - dziś dzień Nel, więc skupmy się na niej!
zdj. Brooke Lark
 Centymetry i takie tam

Pomimo dosyć miernych 50 cm na starcie, moja malutka dzielnie i z wielkim apetytem urosła i wg moich pomiarów osiągnęła jakieś 87 cm i 13,5 kg. Nadal nie mogę się nadziwić jak szybko rośnie. Kupując rzeczy na 86/92 liczyłam, że z rok pokorzysta, teraz kupuję już powoli 98 i już niczego nie zakładam. Już nie wspominajac o tym, że powoli wyrasta z rozmiaru 24....Chyba już niedługo będziemy się dzielić butami.

Mowa

Nel z mówieniem była dosyć powolna w porównaniu do rówieśników. Ten typ tak ma, że coś robi dopiero, jak jest w 100% pewna, że to umie. A że dorasta dwujęzycznie, potrzebowała trochę czasu, żeby to sobie poukładać w główce. Dopiero jakiś miesiąc temu nastąpił przełom i dosłownie z dnia na dzień zaczęła zamiast pojedynczych wyrazów budować proste zdania, w dodatku od razu po polsku (w domu) i po niemiecku (w żłobku). Aktualnie zestawia już po trzy wyrazy i jestem pod wrażeniem, jak bardzo spostrzegawcza jest. Zna imiona wszystkich dzieci, opiekunek, ze wszystkimi się chętnie wita i żegna. Potrzebuje chwili, żeby się oswoić z nowymi ludźmi, ale jak już się chwilę odczeka to buzia jej się nie zamyka, zaczepia i pokazuje swoje zabawki. Zaczęła się też bawić, tzn. wchodzić w interakcję z innymi dziećmi. Wcześniej była tylko obserwacja, teraz jest już jakieś współdziałanie. Cieszy mnie to niezmiernie. 

Osobowość

Jako że już jesteśmy się w stanie naprawdę nieźle dogadać, coraz lepiej poznaję moją córeczkę. Jest dosyć nieśmiała, ale bardzo ciekawa wszystkiego.  Ogromną frajdę sprawia jej bieganie, wspinanie się i jazda na rowerku. W związku z tym na urodziny dostanie nowy rowerek biegowy, już na 2 kółkach. Już nie mogę się doczekać jej miny! Lubi śpiewać, tańczyć, biegać w kaloszach po kałużach, budować z klocków i czytać książeczki(aktualnie królują Pucio i misia Marysia). Najszczęśliwszy moment dnia dla niej to przyjazd taty z pracy, kiedy może mu się wgramolić na kolana do auta i "wjechać' i "zaparkować" w garażu. Jej miłość do aut i garaży rośnie z wiekiem, póki co lalki i takie tam nie mają kompletnie szans.

Mamo, ja siama!

Samodzielność to wielki temat u nas. Nel próbuje się sama ubierać, szczególnie dobrze jej idzie z butami), myć i czesać. Sama wchodzi po schodach i drabince na placu zabaw i świetnie jej to wychodzi. Korzystanie z nocnika/muszli z nakładką (mocno preferowana opcja) - znamy, korzystamy, ale często mówi po fakcie, że coś chce zrobić, skuteczność jest na poziomie 50%. Pewnie byłoby łatwiej, gdybym miała ją 24 h w domu, ale staram się nie stawiać jej pod presją. Idzie lato, a im mniej ubrań, tym łatwiejsze odpieluchowanie. 

Mały promyczek słońca

Nel wnosi w moje życie mnóstwo radości. Daje buziaka na dzień dobry, dużo się śmieje, z przejęciem opowiada o wszystkim, co się dzieje wokoło. Uwielbia się droczyć, przebierać, wygłupiać. Jeździmy na wycieczki rowerowe albo autem w dłuższe trasy. Potrafi się ju samodzielnie pobawić, zająć przez jakiś czas. Oczywiście próbuje też czasem coś wymusić czy ma gorszy humor. Najsłabszym punktem jest nadal usypianie. Co wieczór mówi, ze chce już iść spać, ale jak tylko znajdzie się w łóżeczku, zaczyna robić wszystko, żeby nie usnąć. Śpiewa, macha nogami, wierci się, chce kupę, siku i pić. Wymaga to czasem naprawdę anielskiej cierpliwości i przyznaję, że oboje z mężem dzielimy się po połowie tym nielubianym obowiązkiem. I baardzo pilnujemy, czyja kiedy jest kolej :). Na szczęście faza mamowa już przeminęła i tata jest akceptowany przy myciu/usypaniu, a nawet czasami mam wrażenie, że jest postrzegany jako większa atrakcja. Bardzo mnie to cieszy, bo takie zwieszenie to niełatwa rzecz. Ale żeby nie było za różowo, uspokajanie w nocy to nadal wyłącznie moja działka. 

Nasze życie teraz

Wiele rzeczy stało się o wiele łatwiejszych w porównaniu do ubiegłego roku. Jesteśmy dużo na placach zabaw, znam chyba wszystkie w najbliższej okolicy. W domu, mimo wielu zabawek, jest nudno. Jest mnóstwo wspaniałych momentów, które chciałabym zachować na zawsze. Jak wtedy, kiedy odbieram ją ze żłobka, a ona zostawia swoją zabawkową taczkę i przybiega do mnie krzycząc "mama!". Kiedy ze skupioną miną prowadzi auto. Albo kiedy skaczemy po łóżku i robi śmieszne miny, żeby mnie rozbawić. I tylko czasami się łezka w oku kręci, że już taka duża i samodzielna jest, i gdzie się podziało moje maleństwo? Mimo setek zdjęć i filmików mam wrażenie, że za szybko mi to umknęło...
fot. Annie Theby

piątek, 5 maja 2017

Czy bliźniaki mogą mieć różne daty urodzenia? To niesamowite, ale tak!

Dziś chciałabym się podzielić z Wami nieprawdopodobną historią, która wbiła mnie głęboko w fotel. Historią skrajnego wcześniaka, rozpaczy i nadziei. 

Historia zaczęła się od wielkiej, ba, podwójnej radości. Pierwsze USG, lekarz przyglądał się w skupieniu, przesuwał głowicę, wreszcie oznajmił: będą bliźnięta! Sophia nie posiadała się z radości. Była młoda, zakochana, wspólnie z partnerem kompletowała  wyprawkę, oglądała misie, lale, powoli urządzała pokoik i godziła się z myślą, że nie uniknie różowych ubranek, jako że będą dwie dziewczynki. Wspaniały, spokojny czas oczekiwania na dzieci skończył się niespodziewanie w 23. tygodniu ciąży: Sophii zaczęły odchodzić wody. W specjalistycznej klinice w Paderborn, gdzie udała się po pomoc, lekarze szybko doszli do wniosku, że porodu nie da się zatrzymać. Mimo to próbowali wszystkiego, aby przedłużyć pobyt dziecka w brzuchu mamy. Na tym etapie ciąży każdy dodatkowy dzień jest na wagę złota. Jednocześnie starali się przygotować rodziców na każdy możliwy scenariusz. Upośledzenie fizyczne, uszkodzenie mózgu, ślepota, głuchota - to możliwe powikłania u skrajnych wcześniaków, o ile przeżyją... Po czterech dniach od przyjęcia poród się rozpoczął i na świat przyszła June - 490 g, 30 cm,  23. tydzień ciąży (23 + 3), na granicy zdolności do samodzielnego przeżycia. A co stało się z drugą siostrą? Lekarzom udało się wyciszyć skurcze, szyjka macicy się zamknęła, ciąża nadal trwała. Stał się cud.

Sophia znalazła się w niespotykanej sytuacji: była mamą skrajnego wcześniaka, została w klinice, aby się nią opiekować, a jednocześnie była w ciąży. Według niemieckiego prawa za zdolne do przeżycia uznaje się dzieci urodzone od 24. tygodnia ciąży, lekarze poruszali się wiec w szarej strefie. Mała June wykazała się niesamowitą wola przeżycia, była nawet w stanie na początku samodzielnie oddychać. Dopiero po 3 tygodniach przyszedł kryzys i musiała być intubowana, na szczęście udało się ją szybko ustabilizować. Dla Sophii to był trudny czas, szczególnie irytowała ją rodzina, która zachowywała się, jakby spotkało ich straszne nieszczęście. A przecież June rosła i walczyła każdego dnia, a Liv nadal była bezpieczna u mamy. Dziewczynki spotkały się dopiero po 38 dniach - wtedy, w 30. tygodniu ciąży, z wagą 960 g i wzrostem 38 cm, na świat przyszła Liv. Dwa dni po wyliczonym terminie porodu cała rodzina wróciła do domu. Co prawda Liv mogła wyjść wcześniej, ale marzeniem rodziców było, aby zabrać dziewczynki razem. 
Wreszcie znowu razem! Foto: Jörn Hannemann
Początki we czwórkę nie były łatwe: June nadal potrzebowała tlenu, przez dwa lata była rehabilitowana. Teraz, dwa lata po przyjściu na świat, obie siostry rozwijają się fantastycznie, po wcześniactwie nie ma śladu. Urodziny obchodzą osobno, bo - jak stwierdzili rodzice - inaczej byłoby dziwnie.

czwartek, 5 stycznia 2017

Półtora roku minęło jak jeden dzień....

Trudno mi w to uwierzyć, ale tak jest - moje maleństwo kończy dziś 18 miesięcy. To był cholernie trudny, głównie ze względu na nieprzespane noce, ale i najpiękniejszy w moim życiu czas. Na moich oczach maleństwo, które potrafiło się wystraszyć własnej machającej ręki (silny odruch moro :)) zamieniło się w biegającego wszędzie, uśmiechniętego łobuziaka. 

Jaka jest Nel dziś? Ubranka kupujemy już 92, 86 jeszcze nosi ale niektóre już za małe. Buty 24. Zębów 12, wszystkie trójki w natarciu i lada dzień dojdą. Je praktycznie wszystko i bardzo chętnie, "mniam, mniam" jest zazwyczaj pierwszym słowem po przekroczeniu progu mieszkania. Mówienie - tu standardowo mama, tata, baba, dziadziu, co to, lala, ała, nie. Póki co nie daje się namówić na coś więcej. Fantastycznie naśladuje odgłosy - w repertuarze świnka, krowa, pies, kot, kogut, traktor. Od grudnia regularnie chodzi do żłobka i zdaniem opiekunek nieźle je rozumie, co znaczy, że sama przyswoiła niemiecki - w domu rozmawiamy tylko po polsku. Ulubione zabawki - wózek dla lalek, rower, klocki, pociąg Tomek i oczywiście książeczki. 

Fizycznie radzi sobie super, a dzieci ze żłobka dostarczają jej pomysłów w stylu wspinaczki na krzesła, czego sama z siebie nigdy nie robiła. Na szczęście generalnie jest dosyć ostrożna, więc za wiele guzów nie miewa. Robi coś dopiero, jak to przemyśli i wie jak. Dużo się śmieje, uwielbia nas rozbawiać. Przynosi buty z przedpokoju i ustawia je na ławie albo kanapie. Chodzi z poduszką i kładzie się w losowych miejscach, mówiąc"aaa". Ze spaniem się wreszcie trochę polubiła i potrafi przespać noc od 20 do 5-7, czasem z pobudkami, ale dosyć łatwo ją uśpić. Nie muszę chyba pisać, jaka to dla mnie gigantyczna zmiana na lepsze!

Zrobiła się też dużo śmielsza w stosunku do innych ludzi, nie wiem, czy to wiek czy znowu żłobek, ale lubi być w centrum uwagi i zbierać oklaski. U dziadków miała na stałe dwóch wiernych fanów i była tym zachwycona. Natomiast gdy ktoś jej nie poświęca tyle uwagi, co by chciała, albo próbuje ją do czegoś zmuszać, to się zniechęca i szybko pokazuje papa - idziemy do domu. 

Niestety, zaczęła się też złościć. Dotychczas tego nie było, a teraz, jak jej się czegoś zabroni, w złości potrafi np. podrapać mnie po twarzy. Nie jest to miłe i staramy się to konsekwentnie tępić. 

Nadal jest strasznym przytulakiem i uwielbia dawać buziaczki, przytulać się, być na rękach. Nadal niestety tata jest tym gorszym rodzicem i bardzo pokazuje, że nie chce, żeby ją usypiał czy np. zmieniał jej pieluszkę. Widzę, że mężowi jest przykro, ale nie wiem, jak to zmienić. Spędzają sporo czasu razem, może to taki wiek? 

Misiów czy lalek-prytulanek do spania nie lubi i nie używa. Czasem misie dostaną całuska, ale podsunięte przy usypianiu wylatują z łóżeczka ze świstem.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Pierwszy dzień w żłobku

Tak jest, dawno nie pisałam, a tu Nel skończyła 16 miesięcy i oto nadszedł jej pierwszy dzień w żłobku. Nie muszę chyba mówić, że czułam się jak przed pierwszym dniem w szkole? Umówiłam się z wychowawczynią na 9. Zapakowałam małą w kombinezon, jako że temperatury oscylowały wokół zera, i ruszyłyśmy w drogę. 

Teraz kilka słów odnośnie naszego żłobka - jest budowany jakieś 10 minut drogi od nas i mieliśmy szczęście, że w porę się o tym dowiedzieliśmy od znajomego, którego dziecko chodzi do innego żłobka prowadzonego przez tą samą fundację.Zapotrzebowanie na miejsca jest tak duże, że w ogóle się nie ogłosili nigdzie, wystarczyła im liczba aplikacji otrzymanych z polecenia. Co jest szczególnego w tym żłobku? Ano to, że fundacja przebudowuje stare gospodarstwo rolne (zabytek) na Kitę, a więc i tym duchu ma być prowadzony. Piszę o remoncie w czasie teraźniejszym, bo mimo że od września pierwsze dzieci zostały przyjęte, jest tam jeszcze wiele do zrobienia. Na podwórku stoją koparki, plac zabaw jest w zarysie, no i górne piętro, w którym docelowo będzie przedszkole, jest nadal wykańczane. 

Tyle tytułem wstępu, żebyście mogli sobie wyobrazić, jak to wygląda. Wychowawczyni już na nas czekała, oprowadziła nas po budynku, po czym udałyśmy się do przybudówki, gdzie tymczasowo urzędują żłobkowicze. Jest to jedno, duże pomieszczenie z kuchnią i niskim stołem. Dzieciaczki właśnie zabierały się do śniadania. Wychowawczyni zaproponowała, żebym sobie usiadła na kanapie i puściła Nel luzem. Z podziwem obserwowałam, jak grupa maluchów od 1 do  2 lat siada w krzesełkach, pije ze szklanych ! szklaneczek i wcina kanapki i owoce na śniadanie. Prawie wszystkie wyglądały na nieźle zadomowione, tylko jeden chłopiec stał często pod drzwiami i płakał - podobno zdarza się po weekendzie, a on co prawda już jakiś czas jest pod opieką, ale często chorował i chyba jeszcze się nie odnajduje. 

Nel chodziła dookoła i obserwowała, wcale nie trzymając się blisko mnie. Zafascynowały ją zabawki, w większości drewniane i naprawdę ładne. Wychowawczyni ją trochę zaczepiała, zagadywała, Nel była ostrożna ale zainteresowana. Potem dzieci piekły ciasto! Byłam w szoku, kiedy dwie inne wychowawczynie powykładały składniki na mały stoliczek, oczyma wyobraźni widziałam latającą wszędzie mąkę i jajka. Ale nic takiego się nie stało, dzieci w skupieniu się przyglądały, niektóre się bawiły same. 

Po godzinie zaczęłyśmy się zbierać, wychowawczyni bardzo zadowolona z pierwszego dnia, ja też, bo myślałam, że Nel będzie się bać i raczej na mnie wisieć, a tu proszę - ładnie się bawiła, nawet z innymi dziećmi coś próbowała. Także pierwsze wrażenia mamy naprawdę dobre. Przy wyjściu wychowawczyni opowiadała, że robią też wycieczki, byli już na lotnisku, w zoo... Naprawdę się fajnie to zapowiada. I bonus: mają "żłobkowego" psa!