piątek, 27 czerwca 2014

I że Ci nie odpuszczę....

Nadszedł ten piękny dzień w moim życiu, kiedy oboje z mężem stwierdziliśmy, że chcielibyśmy zostać rodzicami. Do teraz, jak wspominam ten cykl, to się łezka w oku kręci... Już po pierwszym stosunku bez prezerwatywy byliśmy oboje przekonani, że jestem w ciąży. Rzeczywistość okazała się inna... Kolejny cykl rozciągnął się niemożliwie, przyszedł czas na wsparcie medyczne. Ginekolog zlecił pakiet badań, a ja odkryłam społeczność, o której nie miałam wcześniej pojęcia: podziemny krąg staraczek. To był nowy etap dla mnie: faza świadomego starania. Strona za stroną uczyłam się, co z czym się je. Jak mierzyć temperaturę, jak obserwować śluz, jakie zioła i witaminy mogą pomóc. Nigdy wcześniej nie myślałam, że żeby zajść w ciąże, trzeba poznać nazwy wszystkich hormonów. Że wykres musi być sumiennie uzupełniany o tysiąc objawów, jakie odczuwam, bo wtedy magiczny detektor ciąży dodaje mi punkty, a nagrodą za najwyższy wynik jest ciąża.

A więc mierzyłam temperaturę, obserwowałam śluz, łykałam siemie lniane i mnóstwo innych dopalaczy, miałam wykresy jak marzenie, a ciąży dalej brak. Faza trzecia to pomoc medyczna. A więc dwa razy w miesiącu do gina: najpierw stymulacja jajników, potem podgląd pęcherzyków. Dziewczyny wymieniają się na forach rozmiarami pęcherzyków i grubością endometrium, jakby to były przepisy na ciasto. W świecie staraczek tabu nie istnieje, dyskutuje się częstość współżycia, pozycje, ilość i jakość spermy...Ech, ten seks! Seks dla przyjemności też nie istnieje w tej rzeczywistości, bo przychodzisz z monitoringu i wiesz: jak ma coś z tego wyjść, to przez najbliższe trzy dni trzeba się postarać. Więc się staram, wbijam w sexy bieliznę, włączam nastrojowe światła...a tu klops, mąż nie ma nastroju. Zdesperowana, ze łzami w oczach szepczę, że dziś to mimo wszystko trzeba. Widzę w jego oczach, że się przymusza.... Taki wymuszony sex to chyba najgorsze, co się może przydarzyć w związku i diabelnie obniża samoocenę... Ale to nic, dam radę! Przez następne dwa tygodnie robię wszystko, żeby ta komórka, która przecież tam jest, bo widziałam na USG, się zadomowiła. Żadnych wysiłków, nawet brzuszków, zdrowa dieta, zero alkoholu. Chodzący inkubator. Po 16 dniach (bo 14 byłoby za łatwe!) zaczyna się nowy cykl. I po raz pierwszy płaczę z tego powodu. Jednocześnie codziennie dyskutuję o ciąży mojej bratowej, która na dniach rodzi, chociaż chwilami jest mi naprawdę ciężko.

Ale oto nadeszła faza czwarta: mam dosyć. Nie zamierzam ustalać strategii na ten cykl, czy tym razem zioła Ojca Sroki, wiesiołek czy może nadal siemie lniane. Nie zamierzam więcej przymuszać męża do sexu. Widocznie nie będzie nam dane zostać rodzicami. Natury się nie da oszukać....