piątek, 11 grudnia 2015

21.,22. tydzień - turlamy się!

Ja wiem, że przy dziecku nie ma nic stałego. Jeden tydzień śpi jak aniołek, drugi szaleje. Ale dotychczas jedno było pewne - jak ją odłożę, to tam będzie leżeć jak wrócę. Koniec tego dobrego. Nel nauczyła się przewracać na brzuszek! Ewentualnie zarzuca nogami i się obraca w pożądanym kierunku jak bączek. Potrafi tak 360 stopni zrobić, pełna panorama! Dumna jestem z tego mojego bąbla. Ale poza tym nadal leżenie na brzuszku jest be, muszę to na niej wymuszać wręcz. Z takim nastawieniem szybciej nauczy się chodzić niż raczkować. Bo do siadania się już rwie, głowę podnosi wysoko, coraz wyżej, i coraz częściej się łapie i podciąga. W sumie większość czasu poświęca podnoszeniu głowy, zabawie stopami i oczywiście ćwiczeniom wokalnym. Teraz na topie jest dmuchanie, świszczenie, głośne nabieranie powietrza no i plucie. Trzecie szczepienie zniosła świetnie, tylko chwilę zapłakała przy drugim wkłuciu, w domu już nic nie było po niej widać. Teraz mamy spokój aż do lata.

Spacery na szczęście nadal lubi i gondola ją zadowala, ale że mamy jedną z mniejszych gondoli to zostało jej tylko jakieś 4 cm luzu. Chwila i będziemy się w spacerówkę przesiadać. Dobrze, że nasza jest rozkładana zupełnie na płasko.Muszę powiedzie, że jestem bardzo zadowolona z naszego wózka, jest lekki, niesamowicie skrętny i zajmuje malutko miejsca, więc czy w autobusie, czy w metrze, czy w wąskich alejkach sklepu albo zatłoczonych windach radzi sobie doskonale. Na spacery po parku blokuję koła na prosto i też jest super. Wiadomo, coś za coś - koszyk na zakupy jest raczej symboliczny, ale my zakupy robimy tak czy siak autem, jak jesteśmy we dwie to najwyżej po pieluchy skoczymy czy takie tam drobiazgi. Więc na nasze potrzeby jest idealny. 

Zaczęłam gimnastykę na plecy, jestem jedną z najbardziej zaawansowanych mam w grupie, większość jest dopiero kilka tygodni po porodzie. Dla mnie jakoś wcześniejsze zostawienie Nel na dwie godzinki wieczorem nie wchodziło w grę. Teraz świetnie sobie radzą z tatusiem, jak wracam to już zazwyczaj śpi, a karmię ją po prostu tuż przed wyjściem. Nel przepada za swoim tatą, od progu się do niego śmieje i zaczepia. Piękny widok. Zastanawiam się poważnie nad zapisaniem się na jogę po Nowym Roku. Czas zrobić coś więcej dla siebie. Włosy na szczęście przestały mi już wypadać, odrosły mi już jakieś 2 cm nowych, więc z daleka moje zakola wreszcie przestały być łyse. Ciekawe, całe życie marudziłam, że po co mi tyle włosów, że samo suszenie pół godziny trwało a fryzjerki bladły jak przychodziłam na balejaż. A jak mi powypadały tak, że zostało jak u kobiet z dosyć cienkimi włosami, to tęsknię. Ech, kobiecie nie dogodzisz. Na pewno zostaję przy długich bo przy Nel nie sposób mieć rozpuszczonych. Jeden dzień miałam związane w kucyka to od razu przy braniu na ręce sięgała za mój kark i ciągnęła. Auć!

czwartek, 26 listopada 2015

19., 20. tydzień - lama czy mały dinozaur?

No właśnie, oto jest pytanie. Mój dzieć porzucił słodkie, niemowlęce piski na rzecz dużo oryginalniejszych odgłosów. Czasem się wystraszyć można. Jest to jej zdecydowanie ulubiona zabawa - testowanie nowych dźwięków. Ma w repertuarze Darth Vadera, astmatyka, dinozaura, zatwardzenie, śpiewaczkę operową... No i uwielbia się najpierw obślinić a potem pluć i dmuchać. Oj, komunikatywny maluch mi się trafił.
Co poza tym? Pięknie się obraca na boki - jak się kładę do karmienia to ona już sama się przekręca, a czasem nawet sama łapie źródełko, zanim ja do tego dojdę. Łapie się też za stópki i już docierają blisko buzi. Z karmieniem jest różnie - albo 2-3 minuty i już nie chce, albo chce usnąć i ciumka po pół godziny. Niestety wyciągnięcie źródełka często skutkuje pobudką. Mam wrażenie, że czasem jest to bardziej potrzeba bliskości niż głód. 

Cieszę się, że kp tak dobrze u nas działa, jest to ważne dla nas obu. Kiedy widzę, jak ją to odpręża i uspokaja, kiedy jest głodna, ale też zdenerwowana, albo ją coś boli - cieszy mnie, że mogę jej to dać. To są te chwile tylko dla nas. Nie czytam, nie oglądam tv przy karmieniu. Przytulam ją, głaszczę po włoskach i podziwiam, jaka jest śliczna. Coraz więcej osób się dziwi, jak im mówię, że dalej kp. Dostaję też coraz bardziej natrętne pytania, kiedy jakaś marcheweczka, chlebek. Bo kuzynka już od trzeciego miesiąca wszystko pchała i ok. Mi się nie spieszy, na moim mleku ma wszystko co najlepsze. Może pod koniec grudnia zaczniemy z BLW, jak będzie siedzieć, jak nie, to spróbuję może jakieś przeciery. Zobaczymy, Póki co daję jej czasem coś powąchać, podotykać i obserwuję. 

Nel uwielbia towarzystwo. Może się sama bawić, ale lubi, jak przy niej siedzę na macie. Albo zabieram ją na bujaczku do kuchni i sobie tam gotuję czy rozładowuję zmywarkę - to dla niej też niezła atrakcja. 

Te dwa tygodnie były szczególne, bo oboje z mężem obchodziliśmy urodziny. Dużo rozmawialiśmy o tym, jak zmieniło się nasze życie w przeciągu roku. Przeprowadzka, obrona doktoratu, narodziny Neli - działo się wiele. Jestem szczęśliwa tu gdzie jestem. Kiedy patrzę na to, ile przeżyliśmy, co przeszliśmy, to wiem, że wybraliśmy dobrą drogę. Mogłam się wcześniej zdecydować na dziecko, ale wtedy nie byłabym tą osobą, którą jestem. Warto było poczekać, aby dziecko zjawiło się wtedy, kiedy jestem na to gotowa. Dzięki temu wiem, że nigdy nie wypomnę Nel, że musiałam dla niej z czegoś zrezygnować.

piątek, 13 listopada 2015

17., 18. tydzień - nóżki w górę!

Uff, pożegnałyśmy katar. Inhalator i Katarek schowane do pudła, mam nadzieję, że na długo. Nela zrobiła się spokojniejsza, znów zasypia sama, ale z kolei poprzestawiało się jej z karmieniem. Mój Struś Pędziwiatr, który w ciągu dnia się najadał w 3-5 minut, nagle polubił zasypianie przy piersi. Nie powiem, ma to swoje zalety. 

Drzemki w ciągu dnia to nadal 30 min, max. 1 h. Dwa dni temu zasnęła na 2 h to ciągle sprawdzałam, czy jeszcze oddycha. W nocy bardzo się rzuca, rączki latają, głowa na boki, nóżki do góry, i to wszystko przez sen. Czasem muszę jej te rączki przytrzymać żeby zasnęła, bo jakieś takie niezależne są. Nadal budzi się w nocy po max. 5 h i potem już co 2 h karmienie. Zdecydowanie nieprędko zacznie przesypiać całe noce.

Postępy są jak zawsze spore, przede wszystkim ma naprawdę rozwinięte zdolności manualne, potrafi pięknie przytrzymać książeczkę jedną ręką a drugą ciągnąć za element, który ją interesuje, albo przekładać sobie swobodnie z rączki do rączki zabawkę i oglądać ze wszystkich stron. Odkryła swoje nóżki i ciągle je trzyma w górze, łapie za piżamkę lub śpiworek i przyciąga do siebie. Często je też rozhuśtuje i tak przewraca się na bok. Na brzuszek póki co się nie obraca, zresztą nadal nie lubi tak leżeć. Mimo to, gdy ją już położę, potrafi rączkami chwytać zabawki i przymierza się do pełzania. Póki co jest to za duży wysiłek dla niej, więc zaraz jest krzyk. 

Uśmiecha się dużo i potrafi sobie tak każdego zjednać. Tatę od progu wita uśmiechami, jest w niej zakochany niesamowicie. No i gryzie wszystko, a ślina płynie litrami. Muszę jej body zmieniać bo do połowy zaślinione. Testuję też chusteczki na szyję, trochę pomagają. Najchętniej gryzie moje ręce, jak siedzi u mnie na kolanach. Na spacerach nadal grzecznie śpi albo się rozgląda; gondola robi się już mała, niedługo przesiądziemy się na spacerówkę. 

No i minął nam już rok od pozytywnego testu :). Oj pozmieniało się nam życie od tego czasu, ale teraz już za nic bym jej nie oddała.
jesienny spacer

czwartek, 29 października 2015

Matka nowoczesna internetowa

Ostatnio znajoma zaskoczyła mnie stwierdzeniem, że jestem już doświadczoną mamusią. Rozbawiło mnie to trochę, ale jednocześnie skłoniło do refleksji, jaką matką właściwie jestem? Ano nowoczesną. Internetową. Która chce zrobić absolutnie wszystko, żeby jej dziecko rozwijało się najlepiej, jak to możliwe. I dlatego czytam wiele rożnych stron i książek, które mają mi w tym pomóc. Oczywiście hafija, dzieci są ważne, srokao, "W Paryżu dzieci nie grymaszą", "Język niemowląt" i Soersów. W środku nocy potrafię wymienić filary rodzicielstwa bliskości z pamięci. Nauczyłam się już, że karmienie piersią jest absolutną podstawą dla świadomych matek, najlepiej do drugiego roku życia. Bez herbatek czy nawet wody do skończonego pół roku życia, co niezmiennie wywołuje oburzenie u wszystkich ciotek. I że wprowadzanie pokarmów to tylko BLW, bo wtedy dziecko wyrasta na smakosza i nie marudzi przy jedzeniu, jak dorośnie.

Moje dziecko ma matę edukacyjną, leżaczek-bujaczek, pozytywki, karuzelkę i pierdyliard zabawek rozwijających. Niedługo dojdzie specjalne kółko do pływania w wannie, żeby się lepiej rozwijało ruchowo. Kosmetyków używamy tylko bez parabenów, PEGów i takich tam.
Czy jesteś wystarczająco edukacyjna, owieczko?
Nie pozwoliłam jej kupić chodzika, bo to źle na stawy wpływa. Jak będzie stawiać pierwsze kroki to w Attipasach, a wszystkie jej plastikowe zabawki są bez BPA. Na każdym etapie jej rozwoju, przy zakupie każdego gadżetu, sprawdzam najpierw opinie, wpisy, recenzje tych bardziej doświadczonych matek. Nic na to nie poradzę, lubię być dobrze przygotowana. Z wiedzą, którą zgromadziłam podczas starań o lekach i metodach, mogłabym już otworzyć własną praktykę.

I tylko czasem przechodzi mi myśl przez głowę, że to za dużo. Że dzieci mojej kuzynki od 3. miesiąca dostawały jedzenie z talerza rodzica, wstępnie przeżute lub rozgniecione, nawet o zgrozo! rosołek, a jakoś wcinają aż miło. Znam mnóstwo dzieciaków na butelce, wychowanych bez chusty i uczących się chodzić w chodzikach i twardych bucikach, które fantastycznie się rozwijają. I w głębi duszy wiem, że to wszystko tak naprawdę nie ma znaczenia, bo dla dziecka najważniejsza jest miłość rodzica, a nie styl rodzicielstwa. Sama zresztą w chuście noszona nigdy nie byłam, nawet nie spałam z rodzicami w łóżku, jedzenie też dostawałam wcześniej niż po 6. miesiącu. Byłam karmiona piersią, ale miałam też smoczek, a kaszę dostawałam w butelce. I nie kolidowało to ze sobą. A kontakt z rodzicami mam fantastyczny. I to jest moim zdaniem to, co pozwala najlepiej ocenić, jak ktoś się wywiązał z roli rodzica. Więc idę wycałować mojego bąbla.

wtorek, 27 października 2015

16. tydzień - drugie szczepienie i maruda

Droga powrotna już nie była taka fajna, bo Nel dużo marudziła. Wyjechaliśmy koło południa więc już nie spała tak ładnie jak z rana. Katar dalej męczy. Byliśmy na U4, Nel ma już 63 cm i waży 6300 g. Została zaszczepiona po raz drugi, oczywiście znowu płacz, ale udało mi się ją uspokoić. Tym razem nie spała jakoś więcej po szczepieniach. Właściwie w ogóle od tygodnia spanie stało się dla niej jakąś stratą czasu. Wczoraj na przykład spała do południa tylko pół godziny, a po południu na spacerze, gdzie liczyłam na dłuższą drzemkę, też marne 30 minut. Wieczorem był za to ryk nieutulony. Nie wiem, czy to ten katar ją złości, czy po szczepieniu coś ją boli, czy to jakiś skok rozwojowy. Najgorsze jest to, że budzi się z płaczem często, w nocy też. W nocy zaczęła mi jeść co 2-3 h, jak wcześniej po karmieniu o 20 spała do 1:30 to teraz ledwo do północy dociąga. Może mam jakoś mniej pokarmu? 

Od paru dni jak się budzi rano to gada do siebie, do karuzelki i nie mam szans na spanie, bo w repertuarze ma też głośne piski. I tak potrafi godzinę ciągiem gadać. Ulubiona sylaby to ga, ła, ne i mnóstwo dźwięków pośrednich. No i co ciekawe: od piątku leżąc na brzuszku przenosi ciężar ciała na jedną rączkę, a drugą sięga po zabawki. To dopiero początki, ale imponujące.

A ja? Strasznie niewyspana ostatnio jestem, bo w nocy trzeba ją często uspokajać albo karmić, rankiem już nie dośpię bo panna prowadzi rozmowy. Straciłam jakieś 2/3 włosów, brakuje mi energii do wszystkiego. Szwy mnie nadal chwilami ciągną. Ciągle mam wrażenie, ze czas mi przecieka przez palce i nic nie udaje mi się zrobić. Ale jestem szczęśliwa. Przeraża mnie tylko szukanie pracy, od grudnia będę się musiała zacząć rozglądać za czymś ciekawym.

piątek, 23 października 2015

15. tydzień - chrzciny i pierwszy śnieg

Z opóźnieniem, ale jednak ruszyliśmy na chrzciny. Do Polski jechało się dobrze, Nel spała ciągiem 4 h, potem ją przebrałam, nakarmiłam, wpięłam do fotelika, co okazało się wspaniałym momentem na wielką kupę. A więc wypięłam, przebrałam, wpięłam znów i ruszyliśmy dalej. Za oknem śnieg i to niemało, ale Nel nie wydawała się być tym faktem poruszona. Po zjechaniu na drogi lokalne było już gorzej, za wolno auto jechało, czasami stawało itd. więc już zaczęła marudzić. Ale jakoś dojechaliśmy do babci. Babcia ucieszona, ale na ogrzewaniu zawsze oszczędza i tym razem też było zimno. Jak szliśmy spać to poprosiłam żeby podkręcić ogrzewanie bo Mała miała zimne rączki i karczek (w śpiworku!) to łaskawie podniosła o 1 stopień. No i w nocy atak histerii, Nel dostała kataru i nie umiała sobie z tym poradzić. Super, dzięki babciu za ciepłe przyjęcie. Więcej tam w zimie nie pojadę.

Na szczęście na drugi dzień pojechaliśmy do moich rodziców i tam już było ciepło, w dodatku czekał zamówiony inhalator, który okazał się wybawieniem. Później dokupiliśmy jeszcze Katarek i noce stały się znośniejsze. Nel poznała obie prababcie i sporo cioć. Na chrzciny była bardzo grzeczna, zamarudziła tylko przy pierwszym błogosławieństwie księdza a potem już była spokojna. Zasnęła tuż przed końcem mszy więc na zdjęciach z kościoła śpi. Potem była impreza z tańcami i pysznym tortem.

torcik
Wszyscy chcieli ją potrzymać więc wędrowała z rąk do rąk, na szczęście znosiła to dzielnie.

Pojechaliśmy do domu po ósmej bo miała już dosyć wrażeń. W domu usypiałam ją chyba do 23, jednak niedobrze jest zaburzyć rytm dziecku. Ale poza tym starałam się trzymać mniej więcej rozkładu dnia. Dziadkowie zakochani w Nel, cały salon obłożyli jej zdjęciami. No i złożyliśmy wniosek o dowód osobisty dla niej, ma takie śmieszne zdjęcie :).

Postępy jak zawsze są spore, a największym jest zdecydowanie to, że zaczęła podnosić głowę jak do siadania. Kuli ramiona i głowę i dźwiga na ile może. Szczególnie przy odkładaniu do łóżeczka się tak broni. Bawi się paluszkami, pakuje zabawki do buzi. I śmieje się do wszystkich. Takie pozytywne dziecko mi się trafiło. Co ja się komplementów nasłuchałam, aż puchłam z dumy. Oczywiście w domu i sam na sam to i różki potrafi pokazać, ale muszę przyznać ze jest bardzo kochanym dzieckiem. Aż strach pomyśleć jakie mi się drugie trafi dla równowagi ;).

poniedziałek, 12 października 2015

14. tydzień - idzie zima (winter is coming ;))

Najciekawsze odkrycia tego tygodnia: Nel udało się przełożyć grzechotkę z rączki do rączki. Byłam w szoku! Do tego bierze zabawki i kieruje w stronę buźki. Najlepiej nadaje się do tego póki co pluszowa kostka z Rossmanna. Znowu powyrastała z paru ciuchów, rozmiar 62 króluje a 68 powoli się wkręca. Mam nadzieję że wejdzie w sukienkę na chrzest, jest na 62 cm... Problemem jest to że nie jest długa ale pulpecik, nóżki też ma grube, więc ciuszki dobre w tułowiu mają za długie rękawy A czasem cisną nóżki...

Rozgadana jest niesamowicie, króluje sylaba "ga" albo "grrr". Potrafi naśladować intonację, ostatnio powiedziałam do niej "golasek" a ona na to "gałała"  z dokładnie taką samą intonacją... Mąż też słyszał żeby nie było że wymyślam :).

Po zmianie planów ruszamy jednak w środę rano i wracamy w poniedziałek. Trochę mam problem jakie ciuchy wziąć bo wyraźnie się teraz ochładza, no i w Polsce jest jeszcze zimniej niż tu. Mam nadzieję że się wszystko uda.

czwartek, 8 października 2015

Emigracja a przyjaźnie

No i się posypało, dziadka wysypało no i nie jedziemy na wesele. Trochę mi smutno, bo to moi naprawdę bardzo fajni znajomi. Ale przy okazji naszła mnie też refleksja, jak osłabiają się kontakty. Wyjechałam z Polski pięć lat temu, niby tylko do Niemiec, więc nie na drugi koniec świata. Mamy telefony, maile, Facebooka, więc okazji do utrzymywania kontaktów parę jest. Na początku pisałam często z wieloma koleżankami, nawet mieliśmy jakieś odwiedziny. Spędzaliśmy razem Sylwestra, wieczory panieńskie, wesela. Ale od jakiegoś roku zauważyłam, że te kontakty słabną. Piszę maila i dostaję odpowiedź po 4 miesiącach, albo i nie. Koleżanka chwali się zaręczynami, ale przez pół roku nie ma czasu nawet opisać, jak to wyglądało. Wiadomo, łatwiej jest utrzymywać kontakty z kimś, kto jest na miejscu, z kim można iść na kawę.
kawa zbliża (fot. Guillaume Speurt, Wiki Commons)
Ale łudziłam się, że w dobie internetu uda się jakoś pozostać w kontakcie. Może gdybyśmy wyjechali do ciekawszego kraju (Włoch, Hiszpanii, Australii) to ktoś by nas choć na wakacje odwiedzał? Niemcy nie są w Polsce uważane za atrakcję, a szkoda, bo wiele tu pięknych miejsc...
Ale o tym innym razem... A więc stwierdzam, że jednak to tak nie działa, kontakt się urywa, kiedy obie strony nie podtrzymują go z równym zapałem. Zauważyłam to też przy okazji ciąży i porodu, gdzie najwięcej telefonów, gratulacji czy ogólnie wsparcia dostałam właśnie nie od długoletnich znajomych z Polski, a od ludzi, których poznałam już tutaj, Niemców i Polaków. No i oczywiście od znajomych z neta, choć mój mąż zawsze twierdzi, że to nie prawdziwi znajomi (może i nie prawdziwi, ale często wiedzą o moich staraniach, problemach i radościach więcej, niż ci z reala). 

Może po prostu taka jest kolej rzeczy?

wtorek, 6 października 2015

13. tydzień - zagadam mamę!

13 tygodni i kalendarzowo dziś 3 miesiące skończone. Nel ma już (ręcznie mierząc) 61 cm, , nosi już niektóre ciuszki na 68 cm. Od weekendu się niesamowicie rozgadała, ciągle coś tam mówi, oczywiście są to póki co dźwięki typu "uu, grrr, aj" ale z intonacją godną prawdziwego mówcy. Uwielbia jak się z nią rozmawia. Najpiękniejsze chwile są wtedy, kiedy mnie widzi po przebudzeniu i się śmieje. Po prostu serce się rozpływa... Gorzej, że w nocy też tak reaguje i potrafi się śmiać w głos przy zmianie pieluszki o 4 nad ranem. Cóż, tatuś nie ma do niej pretensji, w końcu córeczka tatusia :). Generalnie jest kochana i mało płacze, czasem wieczorami marudzi, jak popołudniowa drzemka odpadnie. Nauczyłam się, że odpowiednia ilość drzemek jest niezbędna do utrzymania jej w dobrym humorze. Najważniejsze, żeby ją położyć, jak tylko widać zmęczenie. Paradoksalnie, jak jest za bardzo zmęczona, to jest ryk i problem z zasypianiem. Aha, i w wanience w tym tygodniu zaczęła fikać nóżkami aż miło! I nawet czasem nie płacze przy wyciąganiu ;).

Leżąc na brzuchu, głowę podnosi już niewiarygodnie wysoko, jak jest wyspana to czasem aż na wyprostowanych rączkach. Codzienne ćwiczenia się opłaciły, już coraz bardziej to lubi i widać, że nie sprawia jej już to takiego wysiłku. Potrafi się np. uśmiechnąć czy obraca głowę na boki powoli. 
Nóżki fikają jak szalone, najczęściej przy brzuszku, więc zmienianie pieluch robi się trudniejsze. Pomagają literki zawieszone nad przewijakiem, Nel je uwielbia. A propos przewijania, w tym tygodniu już tylko pieluszki rozmiar 3!

Wreszcie też przekonała się do maty,  ale nie zawsze i nie na długo da się na nią położyć. Ulubione zabawki to nadal karuzelka i literki nad przewijakiem.
U dermatologa dowiedziałam się, że Mała ma wrażliwą skórę, ale nie jest to dzięku Bogu AZS ani nic poważnego. Dostałam emulsje Physiogel, smaruję nią dwa razy dziennie i jest lepiej. Powoli wygrywamy też walkę z ciemieniuchą. Niestety wróciło poranne prężenie, czasem nawet z płaczem, czyżby organizm się przyzwyczaił do probiotyku?

W piątek czeka nas długa droga, jedziemy do Polski. W sobotę też cały dzień w drodze, bo idziemy na wesele. A za tydzień chrzciny. Zobaczymy, jak ten mój maluch zniesie takie zmiany, ja oczywiście panikuję. Na wesele zabieramy ją ze sobą i moją mamę do opieki, nie potrafiłabym na ten moment ją zostawić z kimś na tak długo. Taka się kwoka ze mnie zrobiła..

wtorek, 29 września 2015

12. tydzień - rączki są najlepsze!

Na szczęście udało się zażegnać kryzys. Po jednym cichym dniu dogadaliśmy się. W sumie każde z nas czuło się jakoś zaniedbane, wyjaśniliśmy sobie wszystko i nie chcę zapeszać, ale ten tydzień był świetny. Cieszę się, że to wyszło teraz, zanim wzajemne żale poważnie osłabiłby nasz związek. 

U Nel rządzą rączki. Zaciska piąstki i je namiętnie oblizuje i ssie. Cieszę się, że nie odkryła, że może tak z samym kciukiem. Niesamowite jest, jak zmienne jest wszystko u takiego dziecka.  Jeszcze tydzień temu położona na matę nie wykazywała żadnego nią zainteresowania, a tu jednego dnia położyłam ją i przez 15 minut huśtała rączką jedną zabawkę i była zachwycona. Tak więc mata weszła do repertuaru zabawek. Nadal ćwiczymy na brzuszku, Nel trzyma głowę bardzo wysoko, czasem ją tak podnosi że ją przeważa i się przewraca na bok. Ale leżenie bez podniesionej głowy nadal odpada, jak już nie ma siły dźwigać to płacze. 

Chodzimy na długie spacery nad rzekę, póki co jest zadowolona w gondoli, aczkolwiek wczoraj mi się rozpłakała w czasie powrotu i musiałam ją trochę na rękach ponosić. Aż się boję, że przestanie lubić wózek. Chusta to dla nas niewypał, Nel się denerwuje w niej. Postanowiliśmy zamówić nosidło z Tuli z wkładką, wiem że nie jest polecane dla niesiedzących dzieci ale na sytuacje awaryjne typu wieczorne godzinne noszenie przed snem się przyda. Mój kręgosłup niestety nas ogranicza. 

Ze skórą nadal jest problematycznie, pojawiły jej się takie suche plamy na kolankach i rączkach, w dodatku cholerna ciemieniucha ciągle nawraca. W sobotę rozmawiałam o tym z moją kosmetyczką (chodzę na zabiegi do centrum dermatologicznego) i umówiła mnie z dermatologiem na jutro. Trudno, może wyjdę na matkę histeryczkę, ale lepsze to niż przegapić coś u małej. Bo jeżeli położna miała rację i to alergia na mleko krowie, to samo z siebie nigdy nie przejdzie, nieważne ile będę kremować.

Dziś mamy dzień marudzenia, Nel opuszcza zupełnie zabawę, tylko karmienie i spanie, z tym że z zasypianiem ma problem. Teraz siedzę koło niej to wreszcie jakoś głębiej zasnęła. W nocy od dwóch dni zaczęła znowu się prężyć nad ranem, więc rano śpimy razem. Może to jej sposób na nasze wspólne spanie, bo kupę robi i to trzy razy dziennie bez wielkiego wysiłku, więc tego prężenia nie rozumiem.

poniedziałek, 21 września 2015

11. tydzień - kryzys...

Nel rośnie i rozwija się niesamowicie. Odkryła swój języczek i teraz ciągle go chowa i wystawia, jak automat z biletami. Albo się oblizuje. No przerozkoszna jest przy tym, mogłabym ją schrupać. Coraz częściej się skupia, uwielbia patrzeć na lampy, na zabawki, macha rączkami w ich kierunku, a jak jej włożę grzechotkę w rękę to potrafi ją długo potrzymać i sobie macha. Wypracowałyśmy sobie już jakiś rytm i idzie nam coraz lepiej. W sobotę dałam się namówić na danie z kuchni tajskiej, bo byliśmy na zakupach i to było jedyne dostępne żarcie.Niby nie było pikantne, ale Nel darła się wieczorem i przez 45 min nie mogłam jej uspokoić. To było straszne... Także wszystkie info w stylu "dieta matki karmiącej to mit" to dla mnie ściema... 

Niby się poukładało, zaczęłam robić nawet coś dla siebie troszkę, a tu bum! dopadł nas kryzys małżeński. A ja naiwnie myślałam, że nas to ominie, że świetnie nam się układa, może mało czasu na wszystko i z pewnych rzeczy trzeba było zrezygnować, ale za to jest Nel...Najwyraźniej była to tylko moja perspektywa, bo wczoraj usłyszałam, że niewiele zostało z naszego małżeństwa. To strasznie przykre usłyszeć coś takiego od własnego męża. Wszelkie próby rozmowy, propozycje co zmienić, zostały szyderczo skomentowane. Jest mi bardzo przykro. W nocy nie mogłam spać. Nie wiem, co dalej... Wychodzi na to, że dziecko było moją zachcianką a nie wspólną decyzją. Najgorsze jest to, że nie mam gdzie pójść, żeby sobie w spokoju przemyśleć. Nie mam pracy, nie mam swojego świata, tylko rodzinę...Dobrze, że dziecko moje kochane jest dzisiaj grzeczne, chyba wyczuwa, ze mamie jest smutno.

piątek, 18 września 2015

9. i 10. tydzień - goście, goście

Uff, cały 9. tydzień to byli goście, dosłownie jedni wyjeżdżali, drudzy przyjeżdżali, ledwo zdążyłam pościel wyprać w międzyczasie. Takie uroki mieszkania daleko od rodziny, że jak już ktoś odwiedza to z noclegiem. Z jednej strony się cieszę, z drugiej - to trochę męczące, bo nie dosypiam i muszę przy dziecku szykować jakiś poczęstunek. Na szczęście Nel przy gościach wyjątkowo dobrze śpi. Zaliczyłyśmy już parę publicznych karmień, np. na zamku, jest jej ciężej się skupić ale daje radę. 

Nadal podaje BiGaję, odstawiłam na 2 dni bo się skończyła i zaczęły się jakieś sensacje brzuszkowe, czyli np. od drugiej w nocy tylko masowanie brzuszka, całowanie i przytulanie i tak do rana bo Nel się pręży i płacze. Naprawdę nie wiem, co to jest. Wszędzie przy kolkach pisze popołudnie a Nel od początku się pręży w godzinach porannych. A w ciągu dnia potrafi zrobić kupę niezauważona, bez wysiłku zupełnie. Nie rozumiem tego. W każdym razie ostatnie trzy noce takie są, a ja chodzę jak zombie. Dziś było ciut lepiej, zrobiła kupę o 4, przebrałam ją i spała do 7, ale obudziła się z mega płaczem...Udało mi się ją jakoś utulić i dokimałyśmy do 9:30, ostatnio wstyd przyznać często tak wstaję, bo 2-6 Nel się wierci więc potem biorę ją do siebie i tak dosypiamy. Niewyspanie jest dla mnie póki co największym wyzwaniem w macierzyństwie. 

Za nami pierwsze szczepienia, aż spać nie mogłam tak się bałam. Co prawda płakała, ale przy piersi się szybko uspokoiła. Wieczorem po szczepieniu była marudna, więc dałam jej czopka z paracetamolem (dostałam od lekarza). Następne dwa dni rekordowo dużo spała (4 h drzemka w dzień - nie zdarza jej się już od miesiąca!), a teraz się wszystko unormowało. Przy okazji - naczytałam się dużo o szczepieniach i planuję niedługo wpis na ten temat.

Co u Nel? Śmieje się dużo, uwielbia, jak się z nią rozmawia, wtedy się strasznie skupia, robi śmieszne miny i próbuje coś odpowiedzieć, czasem nic nie wyjdzie, a czasem już jakieś dźwięki się pojawiają, zaskakująco różnorodne. Jak się już naje przy piersi, puszcza sutek i zaczyna gadać po swojemu, przesłodka jest przy tym. Trzy dni temu odkryła swój język i ciągle się nim bawi, przekomicznie to wygląda. Co za tym idzie, coraz częściej wyrzuca smoczek, bo blokuje jej nową zabawę. Drugie odkrycie - rączki! Macha jak szalona, przy karmieniu łapie mnie za stanik, za bluzkę i już na sekundę zwiera paluszki.Przy okazji ciągle bije się po głowie, ale coraz częściej zewnętrzną stroną dłoni, więc już się mniej drapie. No i ciągnie się za włosy, albo mnie łapie za moje, raczej tylko związane wchodzą w grę.

Położona na brzuszku trzyma głowę bardzo wysoko i ładnie, ale jak jej się siły kończą to zaczyna płakać, nie ma opcji żeby położyła główkę leżąc na brzuchu. Więc ćwiczymy dwa razy dziennie, ale trochę się martwię, przecież większość dzieci lubi spać na brzuchu. 

Ciemieniucha już coraz lepiej, ale wkurza mnie, że tyle to trwa, więc zamówiłam w końcu preparat na to, naturalne metody sobie nie do końca radzą. Na buzi ma suchą skórę, boję się AZSu jak cholera, ale pediatra każe tylko nawilżać i nie widzi problemu. Teoretycznie to może być skutek ciemieniuchy, no zobaczymy...

sobota, 29 sierpnia 2015

8. tydzień

Jest różnie. Nel jest słodka i kochana, od 3 dni wróciła moja Niunia. Widać, ze kiedy brzuszek jej nie dokucza to jest spokojna, ładnie zasypia, potrafi się sama pobawić. Myślę, że pomaga jej probiotyk.  Od środy odstawiłam jej Pupsglobuli bo już chyba miesiąc je bierze i w sumie nie widać, żeby coś szczególnie dawały. Co ciekawe, dzień po odstawieniu po raz pierwszy od dwóch tygodni nie zrobiła zielonej kupy. Trochę jestem zła, że za szybko i niepotrzebnie się zgodziłam jej to podawać, tak samo jak Sab Simplex. Dzisiejsza noc to straszne marudzenie, ona potrafi przez sen tak jęczyć i popłakiwać że non stop się budzę. Rano oddałam tatusiowi na 2 h żeby odespać trochę, dobrze że chociaż w weekend tak można. Chwilami mi się marzy dzień odpoczynku, ale z drugiej strony spędzanie czasu z Nel sprawia mi tyle radości...Kiedy nie dokucza jej brzuszek jest boska :). Drzemki w dzień bywają różne, staram się chodzić i 2 razy dziennie na spacer bo w wózku jej się dobrze śpi a w domu i tak marudzi więc nic nie zrobię. Mam tendencję do zamartwiania się, czy wszystko dobrze, sto razy dziennie waham się między: nie dramatyzuj, dzieci tak mają a: jutro idę do lekarza!

Ciemieniucha na czole nadal mocna i nieładnie wygląda, więc we wtorek poszłam do pediatry. Przy okazji zmieniłam pediatrę, bo poprzednia na U3 mi się nie podobała - Praxis było po pierwsze na pierwszym piętrze, dojście tylko stromymi schodami, nie ma szans wciągnąć wózka. Po drugie, wyposażenie było raczej przedpotopowe. Po trzecie, lekarka jest osobą mającą problemy z poruszaniem się i choć to niepoprawne politycznie z mojej strony, ale jak odstawiła kule żeby wziąć moje dziecko na ręce i posprawdzać mu odruchy to mi serce zamarło... Nowy pediatra ma przynajmniej łatwo dostępne i przyjemnie urządzone Praxis, dodatkowo opiekuje się dzieckiem znajomych od lat i są zadowoleni więc spróbujemy. Póki co widzę że jest przeciwieństwem położnej - nie leczy od razu na siłę tylko bardziej każe przeczekać, mówi że dziecko musi dojrzeć i jakieś zmiany skórne są normalne, dał mi tylko krem nawilżający na to. Za dwa tygodnie mamy pierwsze szczepienia więc zobaczy ją ponownie i zobaczymy, co powie. Nawilżam codziennie i wydaje mi się, że jest lepiej.

Z postępów: karuzelka i owieczka z pozytywką to zdecydowanie najlepsze zabawki, dodatkowo leżąc w bujaczku zaczęła zwracać uwagę na zawieszone zabawki. Wydaje coraz więcej nowych dźwięków i często próbuje wpakować piąstkę do buzi, a ssie ją wtedy jak szalona! Udało mi się też przezwyciężyć niechęć do leżenia na brzuszku,dziś nawet zasnęła na brzuchu.

piątek, 21 sierpnia 2015

6., 7. tydzień - jazda na kolejce górskiej

Dzieje się tak wiele, że aż się boję, że coś przegapię. Nel robi niesamowite postępy: potrafi się już uśmiechnąć w odpowiedzi, coraz częściej łapie piąstką za mój łańcuszek albo włosy (auć...). Skupia się też na karuzeli albo gaworzy coś do owieczki- pozytywki. Ma tak niesamowicie mądre spojrzenie. Stała się też mistrzem w ssaniu piersi. Nauczyła się, ze mleko nie leci od razu, więc najpierw zasysa wstępnie, bierze parę spokojnych oddechów i dopiero ssie. Spryciara! Waga też więcej niż w porządku - we wtorek miała już 4610 g, jak na skończony 6. tydzień to bardzo dobrze.

Niestety, w tym tygodniu zaczęły się też problemy ze skórą i brzuszkiem. Sucha skóra na czole przerodziła się w płaty jakby łupieżu na brwiach, do tego doszła czerwona wysypka na policzku. Smarowałam oliwką i swoim mlekiem, położna zaleciła jakiś specjalny żel, bo podobno jest to objaw nietolerancji mleka krowiego. Już jakiś czas ograniczam pożycie mleka, w sumie tyle co do porannej kawy, ale wychodzi na to że teraz muszę odstawić zupełnie :/. 

Druga sprawa - wrzask. Nel miała wcześniej problemy z brzuszkiem i prężyła się nieraz, ale od wtorku to był istny horror. Po prostu zaczynała wrzeszczeć, zamykała oczy i nic na nią nie działało, nawet przystawienie do piersi - 5 minut spokoju i wrzask od nowa. Ja byłam cała roztrzęsiona, mąż na szczęście znosi to z dużo większym spokojem. Położna zaleciła czopki z kopru włoskiego i zasugerowała Bigaię. Po poczytaniu opinii kupiliśmy Bigaie i od czwartku Mała ją dostaje, jako że w środę sytuacja się powtórzyła a mi się serce krajało... Wczoraj było już ciutkę lepiej, aczkolwiek Nel jest taka pobudzona. Wcześniej spała w ciągu dnia po 2, 3 h, w tym tygodniu 1 h na raz to max, a tak to budzi się po 15 minutach, po pół godzinie. Dużo macha rączkami, albo ma silny odruch Moro albo ta wysypka ją swędzi. Wczoraj ją wiązałam na noc i chyba spokojniej spała, widocznie jej rączki przeszkadzają... Dziś rano w miarę ok było, a po południu przespała ciągiem 3 h, jestem w szoku i mam nadzieję, że jej się normują bóle brzuszka dzięki tym kroplom. Oby szła poprawa, bo nerwowo jestem wymęczona.

piątek, 7 sierpnia 2015

Pierwszy miesiąc razem

Cóż, chciałam upamiętniać każdy tydzień, ale nie dałam rady. A że pierwszy miesiąc już za nami, chciałabym napisać krótkie podsumowanie tego pięknego czasu.

Pierwsze chwile
Pierwszy tydzień to była bajka. Co prawda byłam trochę obolała i opuchnięta, ale Mała to istny aniołek - jadła i spała, zrelaksowana i zadowolona. Do czwartku byłyśmy w szpitalu, gdzie mieliśmy świetną opiekę, Nel była cały czas przy mnie, pokazano mi, jak ją myć i przewijać, a doradztwo laktacyjne było na wysokim poziomie. Na jedzenie też nie mogę narzekać, codziennie mogłam wybierać z 3 możliwych dań obiadowych, na śniadanie i kolacje były też różne warianty zestawów. Miałam do dyspozycji dwuosobowy pokój z łazienką i osobną umywalką. Postanowiłam wyjść w czwartek najwcześniej jak się dało, głównie dlatego, że moja współlokatorka chrapała jak mój dziadek, a jej dziecko zazwyczaj wyło całą noc. No spać to tam się nie dało. Ale przyznaję, jak wychodziliśmy to się trochę bałam, jak sobie poradzimy. przez pierwszy tydzień mąż był ze mną w domu, mogłam się więc skupić na opiece nad Nel. Potem przyjechała moja mama na 3 tygodnie i była dla mnie wielką pomocą - bo i Nel potrafiła zabawić, i posprzątała, i ugotowała, nawet okna mi pomyła. Te okna to sobie zostawiłam specjalnie do myca na 40. tydzień ciąży na wywołanie porodu ale Mała mnie przechytrzyła i wyszła wcześniej. W dodatku nie musiałam przy niej skakać, bo potrafiła się świetnie sobą zająć, no i mogłam nawet z gołym cycem wędrować po mieszkaniu, jak było trzeba. Pomogła mi też rozwiać wiele wątpliwości, które dopadają młodą matkę, w stylu czy moje dziecko nie za dużo/mało śpi czy je i czy ta wysypka to już powód do paniki? Ale najważniejsze było, że zakochała się w Nel i Mała też tą miłość czuła i była zadowolona.

Pierwsze trudności i pomoc
To nie była jedyna pomoc, jaką miałam - odwiedza nas też położna. Z początku była sceptycznie nastawiona, no bo o czym tu ciągle gadać, ale muszę przyznać, że daje to komfort psychiczny. Poza wieloma praktycznymi radami, Nel jest przy każdej wizycie ważona i oglądana, więc wiem, że wspaniale się rozwija i stosowana przez nas pielęgnacja jej służy. Ponadto w razie wątpliwości dzwonię do położnej i wiem, czy się martwić czy nie. Położna pomogła też nam się zmierzyć z pierwszym problemem jaki napotkałyśmy - bólami brzuszka. Do końca tego kolkami nie mogę nazwać, bo Nel nie wyje godzinami i da się ją uspokoić, ale pręży się bardzo i czasem aż krzyknie z bólu. Położna dała nam Sab Simplex i homeopatyczne Pupsglobuli. Stosujemy jedno i drugie, Sab Simplex z przerwami bo się do niego organizm przyzwyczaja. Myślę, że pomaga, ale nasze noce mimo wszystko wyglądają tak, że Nel budzi się ok. 1, 3-4 i potem przed 6 już zaczyna się prężyć i stękać. Masuję jej wtedy brzuszek, robię ćwiczenia nóżkami no i przytulam. Często zasypiam przy tym z głową w jej łóżeczku. Zauważyłam też, że spanie na brzuszku jej służy, śpi spokojniej i dłużej. Na noc się ją boję tak kłaść, ale w dzień często tak śpi.

Mycie
Naszą zmorą jest póki co mycie na przewijaku myjką, Nel tego nie lubi i krzyczy większość czasu. Mycie w wanience na początku też jej się nie podobało, ale teraz jest coraz lepiej, więc docelowo się chyba przerzucimy na wanienkę.

Karmienie piersią
Najpiękniejszym aspektem macierzyństwa jest dla mnie jak na razie karmienie piersią - uwielbiam ten czas. Na początku nie było łatwo, ciągle ją przystawiałam, od początku bardzo dobrze ssała, ale na brodawkach zrobiły mi się ranki i musiałam zagryzać wargi z bólu przy przystawianiu. Pomogła rada pielęgniarek - wietrzenie biustu. W nocy spałam z biustem na wierzchu, a jak wyszliśmy do domu to całe dnie chodziłam z cycem na wierzchu. Opłaciło się - po tygodniu brodawki wróciły do normy i ból przeszedł. Po trzech tygodniach przyszedł kryzys - Nel ewidentnie chciała jeść więcej niż było w piersiach. Popytałam na forach laktacyjnych i zaczęłam przystawiać częściej (dotychczas jadła co 2,5 - 3 h), piłam litry Malzbier i herbatki laktacyjnej. Po dwóch dniach problem znikł a wizja butelki poszła w siną dal. Uwielbiam te chwile kiedy Nel już się naje, ale dalej przytula się do cycusia i się uśmiecha, co prawda jeszcze nieświadomie, ale jednak! Jeden taki uśmiech wynagradza nawet najbardziej zarwaną noc. Nel służy mój pokarm - przez miesiąc z wagi spadkowej 2700 przybrała do 4100, urosła 5 cm, ma taką uroczą pyzatą buźkę! Rozwija się niesamowicie szybko - już po tygodniu życia jej oczy zmieniły się, zaczęła być uważna, skupiona. Kiedy się do niej mówi, widać, że chciałaby coś powiedzieć, tylko jeszcze nie wie jak. Tak samo z rączkami, coraz lepiej jej wychodzi machanie i czasem nawet trafia do buzi. Już po dwóch tygodniach zaczęła dźwigać głowę, teraz już z 15 sekund potrafi ją utrzymać jak leży na brzuszku. Silna dziewczyna! Uwielbia, jak się z nią rozmawia i całuje w stópki.
Tutaj całować, Mamo!

Ja po porodzie
Jak już pisałam, od razu po porodzie czułam się bardzo dobrze. Trochę ciągnęły mnie szwy, ale najbardziej bolało mnie bardziej z boku i nie wiedziałam, czemu akurat tam. Dopiero położna ściągając mi po 2 tygodniach szwy uświadomiła mnie, że przy nacinaniu przez przypadek nacięli mnie też trochę z boku, założyli mi też tam szwy ale nawet o tym nie wspomnieli. W sumie miałam 6 szwów. A że to akurat koło pachwiny to ciągle obcierane miejsce i przez to do dzisiaj mnie pobolewa. Pozostałe szwy mnie nigdy nie bolały ani nie przeszkadzały, za to hemoroidy bardzo... Ale też już znikają. Do wagi sprzed ciąży już wróciłam i czuję się superlekka! Brzuszek jest jeszcze trochę wystający, aczkolwiek nieciążowy. Powoli już zaczynam jakieś proste ćwiczenia, mam nadzieję wrócić do jakiejś formy. Ogólnie wydaje mi się, że bardzo szybko doszłam do siebie i mimo trudnego porodu nie mam traumy. Przy kolejnej ciąży też chciałabym rodzić naturalnie, teraz już nie dam sobie wmówić że to jeszcze nie poród. 

Emocje
Nie sądziłam, że dziecko mnie tak zmieni. Z raczej opanowanej osoby zrobiłam się strasznie emocjonalna. Łatwo płaczę, wystarczy że pomyślę, że coś mogłoby Nel zaboleć i już mam łzy w oczach. Małą kocham niesamowicie, nawet nie potrafię tego wyrazić. Jest moim największym skarbem. Często się w nią wpatruję i podziwiam, jaka jest piękna i krucha. Szczerze mówiąc nigdy nie lubiłam specjalnie dzieci, ostatnimi czasy zdarzało mi się niektóre polubić, kocham moje bratanice, ale moje dziecko jest dla mnie całym światem. 

poniedziałek, 13 lipca 2015

Poród

Niby czekałam 9 miesięcy a jednak poród mnie zaskoczył. Wszystko zaczęło się w sobotę wieczorem, szliśmy spać kiedy poczułam że coś się sączy. Pomyślałam, że to może wody, ale nie było tego strasznie dużo więc kazałam sobie nie wymyślać i poszłam spać. Noc była ciężka, brzuch się spinał i był twardy jak kamień, więc niewiele pospałam. Rano poszłam do toalety i znowu jakiś płyn, zaczęłam się trochę martwić. No i koło 10:00 pojawiły się delikatne skurcze - ot takie jak na miesiączkę, nie brałam ich na poważnie ale po kąpieli nie przeszło no i stawały się coraz bardziej regularne - co 5-6 minut. W dodatku po każdym skurczu znowu pojawiała się jakaś ciecz. Mąż zaczął panikować, że powinniśmy już jechać do szpitala, wiec pomyślałam sobie że może akurat tak łatwo pójdzie i to już to. Oj, naiwna byłam... Ponieważ myślałam, że to już, odpuściłam sobie obiad, co później okazało się być poważnym błędem. 

W szpitalu podłączyli mnie do KTG, skurcze pisały się na poziomie 30-40, rozwarcia w ogóle nie było, więc położna stwierdziła że jeszcze daleka droga, tym bardziej że główka Małej była jeszcze dosyć wysoko. W zasadzie chciała mnie do domu odesłać ale wspomniałam jej o tej cieczy i okazało się, że faktycznie sączą mi się już wody płodowe. W takim wypadku dziecko powinno się urodzić w ciągu 24h żeby zapobiec infekcji. Zostałam więc przyjęta, dostałam mały pokoik- poczekalnię przy porodówce no i czekaliśmy. Chodziłam dużo po schodach, masowałam sobie sutki, jednym słowem wszystko co znałam co może przyspieszyć poród. O 20:00 kolejne KTG, badanie i rozczarowanie - nie ma nadal rozwarcia, chociaż główka Małej ładnie zeszła. Dostałam kiepską szpitalną kolację, piłkę na pocieszenie, ale dalej walczyłam. O 23:00 przyszła nowa położna, jakaś Rosjanka, i powiedziała, ze przy takich skurczach jak moje w życiu nie urodzę, bo nie są produktywne, mam iść spać, a rano dostanę oksytocynę na wywołanie. Tutaj już miałam skurcze krzyżowe, które bolały jak jasna cholera, więc poczułam jeszcze większe zniechęcenie. Mąż został odesłany do domu, ja dostałam jakiś badziewiasty czopek przeciwbólowy który mi absolutnie nic nie dał i miałam spać. Ból był coraz gorszy, skurcze co 8-9 minut takie, że gryzłam poduszkę. około 03:00 zawołałam położną i powiedziałam, że te skurcze mnie wykańczają, podpięła mi KTG i stwierdziła, że się nie zapisują i w zwiazku z tym nie może mi dać nic przeciwbólowego....

Około piątej zaczęłam mieć odruchy wymiotne po każdym skurczu, już nie panowałam nad sobą, byłam praktycznie półprzytomna. Ponownie wezwałam położną i powiedziałam jej, że jeżeli te skurcze są nieefektywne to ja nie dam rady z jeszcze gorszymi kolejnych parę godzin i chce rozmawiać z lekarzem i cc. Wystraszyła się trochę, zbadała mnie i nagle cud - już 5 cm rozwarcia, wszystko super, za 2 h już na pewno urodzisz, dzwoń po męża! No więc mówię- ok, to jak mam przeżyć te dwie godziny to chcę PDA. Przetransportowała mnie na salę porodową, przyszedł mąż, chyba się trochę przeraził tym, jak słaba byłam bo dosłownie leciałam przez ręce. Znieczulenia mi nie chcieli dać, kręcili, ze to już blisko, ale w końcu jednak stwierdzili, że te skurcze jednak za rzadko są i to jeszcze potrwa i muszą mi dać oksytocynę. Ja już wpadłam w histerię, miałam wrażenie że zaraz umrę, a każdy skurcz był dla mnie jak mała śmierć. Mąż mnie wspierał, masował krzyż w czasie skurczu, ale mimo to czułam że jestem już na wyczerpaniu...Wreszcie mi uwierzyli że naprawdę nie dam rady i wezwali anestezjologów. Tych panów zapamiętałam jako anioły w zielonym. Podanie znieczulenia nic nie bolało, tylko mężowi zrobiło się trochę słabo bo biedny to widział. Trzy kolejne skurcze i nagle poczułam jakbym odleciała. Ból zniknął! To był niesamowity moment! Znieczulenie podali mi zresztą w ostatniej chwili bo niedługo później dostałam drgawek z wycieńczenia i wkłucie byłoby już niemożliwe. 

Co do parcia - ponieważ podali mi znieczulenie tak późno, nie czułam skurczów, więc położna mówiła mi, kiedy mam przeć. Podejrzewam, że przez to też było mniej efektywnie i w końcu położna mnie nacięła, żeby Mała szybciej wyszła, jako że spadało jej tętno pod koniec. Jak się okazało - dlatego, że miała pępowinę owiniętą wokół szyi. Kiedy wreszcie ją wyciągnęli i tatuś przeciął pępowinę,  rozpłakałam się, położyli mi ją na brzuchu, a ona była bardzo obudzona i bardzo skupiona, patrzyła na nas przytomnie, przede wszystkim na tatę...Leżałyśmy tak jeszcze przez godzinę, a ja czułam się tak szczęśliwa jak nigdy w życiu.

czwartek, 2 lipca 2015

38. tydzień - 15. dni do porodu

Córcia rośnie jak na drożdżach. We wtorek byłam na kontroli u mojej ginki, z myślą, ze to już właściwie może być ostatnia wizyta. Schemat znany aż do bólu - na recepcji kubeczek podpisany nazwiskiem z hasłem: wiesz co trzeba zrobić. Krótka wizyta w toalecie i do poczekalni. W poczekalni bywa naprawdę tłoczno, ale jakieś miejsce siedzące zawsze się znajdzie. Potem zazwyczaj 10-15 minut czekania i wezwanie do labu. Ważenie, ciśnienie, krew z palca na hemoglobinę i hop na KTG. Wcześniej trzeba było trochę poszukać, teraz już serduszko słychać od razu - i tak przez 15 minut leżę sobie na boczku i słucham, a Mała w tym czasie próbuje kopnąć w czujnik :). Po odpięciu od KTG zazwyczaj jeszcze chwilkę w poczekalni i wreszcie wizyta właściwa - USG albo samolot. Tym razem było USG z pomiarami i przepływami - córcia waży już 3200 g i ma 49 cm! Jak dla mnie całkiem spora, wolałabym, żeby nie miała więcej niż 3600 g w terminie bo jak ja ją urodzę? To i masaż krocza przy takim klocu nie pomoże...Ale poza tym nic się nie dzieje, żadnego rozwarcia nie ma, a twardnienia się tylko lekko na KTG zapisały. Upomniałam się też o GBS i HBS, wszystko mi pobrali więc na następnej wizycie będę miała komplet. Potem jeszcze tylko umawianie na kolejny termin i gotowa do domu. A kolejny termin dostałam na 9. lipca, czyli pierwszy termin jaki mi ginka podała. Tyle czasu się bałam że urodzę przed terminem a jednak termin się zbliża a ja nadal nie rodzę.

Robi się ze mnie słoń. Przez upały (w weekend ma być 37 stopni!) mam spuchnięte nogi, szczególnie stopy, i bardzo kiepsko sypiam bo mi gorąco i niewygodnie. Lewy bok nadal zablokowany przez Małą, no a ile można leżeć w jednej pozycji? Rano jestem zdrętwiała i potrzebuję trochę czasu, żeby to rozchodzić. Mój brzuch wygląda jak mapa drogowa, niebieskie żyły są wszędzie... Ale i tak lubię być w ciąży, wystarczy parę podskoków Małej i się cieszę. Za to poród nadal jest dla mnie trochę abstrakcją. Chyba wolałabym mieć jakiś termin, żeby się do niego psychicznie przygotowywać, a nie tak czekać aż się zacznie....

czwartek, 25 czerwca 2015

37. tydzień - 22 dni do porodu

Czytam swojego ostatniego posta i się wstydzę za niego... Niesamowite, jak się potrafię czasem nakręcić właściwie bez powodu. Teraz widzę, jak niesprawiedliwe jest to co napisałam o mężu. Ale niech zostanie na pamiątkę moich huśtawek nastrojów :).

37. tydzień to już ciąża donoszona! Fanfary i konfetti! Szampan też by się przydał, ale jeszcze musi poczekać.... Chyba oboje potrzebowaliśmy potwierdzenia, ze w razie czego jesteśmy gotowi. Na weekend mąż pomalował pokój dziecinny, skończył też skręcać łóżeczko, już nawet materacyk odpakowałam, żeby się wietrzył. Przewijak też już przyszedł. Tym samym wszystkie pozycje z listy wyprawkowej zaliczone. Jestem dumna, że powstrzymałam się przed kupnem wielu gadżetów, raczej mamy to, co się naprawdę przyda, a resztę się dokupi w miarę potrzeb. Jedyne, czego jeszcze brakuje, to lampa do dziecięcego i jakaś ładna firaneczka.

W tym tygodniu byłam się spotkać z ginekologiem, który będzie odbierał mój poród. Generalnie kobietki w Praxis bardzo miłe, zrobiły mi KTG dla odmiany w pozycji siedzącej. Mała oczywiście nie mogła się powstrzymać i na tyle się wierciła że 3-4 razy sygnał znikł. Żadnych skurczy nie zapisało i szczerze mówiąc wydaje mi się że póki co żadnego nie miałam, chwilami mnie pobolewa brzuch jakby okresowo ale skurczem tego nie mogę nazwać. Pan doktor powiedział że wszystko ok, poród zapowiada się raczej bez szczególnych komplikacji więc mogę tam rodzić. Co prawda liczyłam że chociaż szyjkę sprawdzi, ale to była tylko rozmowa przy biurku. W każdym razie papiery wypełnione, jak się coś zacznie dziać to będą juz wiedzieli co i jak. Za to w przyszłym tygodniu mam obiecane USG z pomiarami u mojej ginki to się dowiem jaka duża jest Mała.

Samopoczucie ogólne dobre, brzuch mi już trochę opadł, do łazienki wstaję nadal raz w nocy więc do przeżycia. Na puchnące nogi pomagają pończochy uciskowe, z kręgosłupem jest trochę lepiej bo wczoraj zrobiłam z 6 km piechotą i nawet wieczorem mi nie dokuczał bardziej niż zazwyczaj. Chyba sobie już odpuszczę oszczędzanie się, czas się zabrać za okna itd. Nie chcę przenosić! Wczoraj ustaliliśmy, że fajną datą byłby 15. lipca, łatwe do zapamiętania; 7. lipca też byłby niezły....Ale wiadomo że Mała sama wybierze, kiedy jej pasuje. Ja będę szczęśliwa jak nie będzie cc :).

sobota, 20 czerwca 2015

Gorsze dni

Muszę się trochę wyżalić...

Ja już pisałam, nie znoszę ciąży najlepiej. Po pierwsze, dokuczają mi bóle pleców. Po drugie, nie należę do tych szczęściar, którym dodatkowe kilogramy idą tylko w okrąglutki brzuszek. U mnie niestety cała sylwetka zrobiła się masywniejsza, szczególnie uda i takie tam "krągłości". Dodatkowo coraz bardziej puchną mi właśnie nogi, ręce, ostatnio nawet stopy. W związku z tym nie wyglądam najlepiej i nie czuję się najlepiej. 

Mam wrażenie, że mój mąż ma tego coraz bardziej dość. Starał się być wspierający ale to już dla niego za długo trwa, robi się coraz bardziej zniecierpliwiony, kiedy mu się na coś skarżę. Kiedy mu wczoraj wieczorem powiedziałam, że się czuję cała obolała, to stwierdził, że mówię jak jego matka. Miło, porównywać żonę w 9tym miesiącu ciąży do emerytki hipochondryczki...On myślał, że jak zrobi parę masaży, to mi przejdzie jak ręką odjął i będę z powrotem śmigać jak łania. Zresztą jak gdzieś idziemy to też się irytuje że tak wolno chodzę. Niby zabrania mi sprzątać łazienkę, ale sam się do tego nie weźmie. I tak ze wszystkim.

W dodatku w ogóle przestał mnie postrzegać jako kobietę. Jak się przytulam to się za chwilę odsuwa, że o czymś bliższym w ogóle nie wspomnę. Czasem się pyta, ile przytyłam, ale nigdy nie powie, ze i tak ładnie wyglądam, co najwyżej, że na pewno szybko schudnę po porodzie. Przez to czuję się jeszcze bardziej nieatrakcyjna niż przez te głupie kilogramy... Ostatnio jego kuzynka chciała, żeby jej wysłać jakieś moje zdjęcia - poprzeglądał i się okazało, że praktycznie nie mam żadnych ciążowych poza tymi cotygodniowymi. I oczywiście pretensja do mnie, że się nie daje fotografować. Gdzie ja jakiś dobry miesiąc temu go prosiłam, żeby mi jakieś ładne zdjęcia porobił, żebym miała na pamiątkę. Owszem, zrobił trzy wtedy, i na więcej się już nie zanosi...

No i ostatnia rzecz, która mi przykrość sprawia, to to, że mój mąż praktycznie w ogóle sam z siebie nie dotyka brzuszka czy nie próbuje coś mówić do małej. Parę razy to zrobił, ale  teraz, kiedy jesteśmy już tak blisko końca, nie próbuje jakiejś więzi budować. Nie ma tak, żeby np. wieczorem pogłaskał brzuszek na dobranoc albo sam z siebie zainteresował się czy kopie. Jak mu położę rękę na brzuchu to po paru sekundach zabiera, trudno żeby w takim krótkim czasie mała akurat go kopnęła...

Ot, takie moje ciążowe żale...








czwartek, 18 czerwca 2015

36. tydzień - 29 dni do porodu

Za nami kolejna wizyta u endokrynologa i ginekologa. U endokrynologa - naczekałam się niesamowicie, ale rozumiem, normalnie się tam czeka na wizytę parę miesięcy, mnie ze względu na ciąże wcisnęli w 3 tygodnie, to wiadomo że raczej miałam taki termin pomiędzy. Pobrali mi krew, zrobili kolejne USG tarczycy i tyle. Na razie mam pozostać na starej dawce, zostanie skorygowana po porodzie, mam się zgłosić 3 - 6 miesięcy po na dobranie nowej dawki. 

U ginekologa niesamowita kolejka, niby byłam umówiona na godzinę a i tak czekałam przeszło godzinę zanim mnie nawet zważyli. Cóż, chyba sezon urlopowy się rozpoczął ;). A ważenie to nic przyjemnego - przez ostatnie 3 wizyty ważyłam dokładnie tyle samo a teraz nagle 4 kg na plusie - skąd, kiedy? Czyżby ta woda się znowu zaczęła zatrzymywać? Czy mści się na mnie to, że tak niewiele się ruszam ze względu na bóle kręgosłupa? Cała nadzieja w karmieniu piersią, że uda mi się to wszystko zrzucić.

Na KTG góry i doliny bo córcia postanowiła się powiercić. A u samej lekarki króciutko, tylko sprawdziła szyjkę i przy okazji wymacała, że główka dalej na dole (serio, tak jest nisko ze ją można tak o wymacać dowcipnie?szok!). Pytała o mój wybór szpitala, chyba nie była zachwycona, bo wspomniała, że tam to pośladkowego porodu by nie odebrali. Mi to nie przeszkadza, po poczytaniu nie zdecydowałabym się na poród pośladkowy, dla mnie za duże ryzyko dla dziecka. Już wolę cesarkę. Ale skoro Mała leży jak powinna, to nabieram nadziei na poród naturalny. Boję się, ale wierzę, że we dwie damy radę. No i tatuś póki co deklaruje obecność i pełne wsparcie. 

Z przygotowań; w ten weekend będzie malowanie pokoju dziecinnego! I szyję literki, ale mam dopiero cztery. Że też takie długie imię wybraliśmy ;). Mam nadzieję, że będzie ładnie.

Nadal największym moim problemem są plecy. Boli mnie krzyż niesamowicie, nieważne czy siedzę przy stole, czy chodzę gdzieś dłużej - od razu się odzywa... Pomaga robienie przerw z leżeniem na boku i masaż. Mimo to czuję się jak kaleka. Mogłabym już za tydzień urodzić! Będzie ciąża donoszona :).

czwartek, 11 czerwca 2015

35. tydzień - 37 dni do porodu

Weekendowe upały dały mi się nieźle we znaki. Nogi jak balony, krew z nosa... Oby w okolicach porodu nie było aż tak gorąco! Z żalem postanowiłam schować obrączkę i pierścionek zaręczynowy do kasetki, zanim mi się zablokują na palcach. W ogóle mało używam biżuterii w ciąży, nawet od złotych kolczyków bolą mnie uszy, a łańcuszki zaczęły mnie irytować...

Mój nieoceniony mąż zaczął wieczorami ćwiczyć masaż pleców, którego nauczył się na szkole rodzenia; dla tego samego faktu warto było na nią chodzić! Niby niedługi masaż, a bardzo pomaga na moje bóle krzyżowe... Zastanawiam się, czy to dlatego, że mam skoliozę, czy po prostu dodatkowe obciążenie robi swoje, ale faktem jest, że plecy są moją największą zmorą w ciąży. W sobotę mieliśmy gości i było cudnie, ale po czterech godzinach siedzenia przy stole w jednej pozycji bolało niesamowicie. Całe szczęście, ze nie chodzę do pracy, więc w ciągu dnia trochę spaceruję, trochę leżę na boku, zmieniam często pozycje i jakoś to idzie. 

Z postępów w wyprawce: wybraliśmy kolor pokoju dla Malutkiej, w przyszłym tygodniu go pomalujemy! Wiem, ze późno, ale przez pierwsze pół roku będzie spała z nami w sypialni, więc mamy jeszcze czas na urządzanie jej pokoju. I zabrałam się za szycie materiałowych literek z jej imieniem, tak żeby miała coś własnoręcznie wykonanego ode mnie. Dużo zabawy, ale sprawia mi to niesamowitą przyjemność.

Zadzwoniłam się też umówić do mojego upatrzonego szpitala, ale nie jest tak prosto - oni stosują system lekarzy prowadzących, tzn. mają trzech lekarzy obsługujących porodówkę, trzeba u jednego z nich się najpierw umówić i on później jest wzywany do porodu jak się zacznie. Tak więc umówiłam się u lekarza, który prowadził wieczór informacyjny, bo wydawał się sympatyczny i kompetentny. Wizyta za dwa tygodnie, ustalimy szczegóły porodu itd. Za dwa tygodnie będzie to już ciąża donoszona!

środa, 3 czerwca 2015

34. tydzień - 44 dni do porodu

Ten tydzień był pełny emocji. Zabrałam się wreszcie za szpitale: rozpatrzyłam możliwości i zdecydowałam, ze zwiedzimy dwa w naszym mieście. Pierwszy to szpital, w którym chodziłam na SR, jest niecałe 2 km od naszego domu. Ponieważ jest niewielki, myślałam, że na wieczorze informacyjnym będzie z 5 par może, natomiast było z 25... Spotkanie prowadził lekarz, położna i pielęgniarka, dużo mówili o filozofii szpitala, naturalnym podejściu do porodu itp. Jest to jedyny szpital w tym mieście z wyróżnieniem za podejście do kwestii dziecka i matki. Są 3 sale porodowe, mają ok. 1-2 porody dziennie, więc można liczyć na dobrą i indywidualną opiekę. Wady? Zawsze jakieś są :). Po pierwsze, przyjmują tylko "zdrowe" ciąże, jako że na miejscu nie ma kliniki dziecięcej. Jak to lekarz podkreślił, jak się coś zacznie dziać przed skończonym 36. tygodniem ciąży, to nie ma sensu się do nich zgłaszać, bo jeśli dziecko będzie potrzebowało pomocy to i tak je odeślą do kliniki. Po drugie, mają pokoje 3-osobowe, co prawda większość czasu są tam tylko 2 osoby na sali ale może się zdarzyć, ze i 3 będą. Dziecko jest cały czas przy matce na sali. Mimo wszystko wrażenia mieliśmy bardzo pozytywne i stwierdziłam, że o ile żadne komplikacje się nie pojawią, to to byłby szpital gdzie chcę rodzić.

Dzień później poszliśmy do kliniki Hallerwiese, znanej na cały land z tego, że każdy poród przyjmują. Mają doświadczenie nawet w opiece nad półkilogramowymi wcześniakami i nie ma takiej komplikacji, która mogłaby ich zaskoczyć. Na spotkaniu było oczywiście niesamowicie tłoczno. Tutaj podstawowa różnica: mają 5 sal porodowych, a przyjmują ok. 3000 porodów rocznie, co daje ponad 8 dziennie... Zazwyczaj są 3 położne, w razie tłoku bywa, ze i 5 na raz pracuje. Położna opowiadała, że i 10-15 porodów się zdarza i wtedy też sobie radzą. Sale są bardzo ładne, mają nawet wannę do porodów. Po porodzie dziewczyny są lokowane z dzieckiem w dwuosobowym pokoju. Największą zaletą tej kliniki jest to, że na miejscu jest klinika dziecięca, dodatkowo mają doświadczenie ze wszystkim, przyjmują np. porody pośladkowe. Co było dla mnie szczególnie interesujące, wykonują też obrót zewnętrzny, gdy dziecko jest źle ułożone a matka mimo wszystko preferuje poród naturalny.

Porównując oba te miejsca doszłam do wniosku, że mały szpital z rodzinną atmosferą byłby dla mnie lepszym wyborem niż wielka klinika z mnóstwem rodzących jednocześnie. Z jednej strony w klinice niby bezpieczniej, z drugiej jednak, gdyby coś się działo, to ze szpitala do kliniki jest tez niedaleko (ze 3 km?). Co jest dla mnie tez argumentem, to fakt, że przy takiej ilości rodzących/noworodków/odwiedzających jednak wzrasta ryzyko różnych infekcji i niefajnych bakterii, które się mogą czaić na moje biedne maleństwo. To pewnie moje skrzywienie zawodowe.

Dzisiaj, dzień po zwiedzaniu kliniki, miałam kolejną kontrolną wizytę. KTG w porządku, hemoglobina do góry, wreszcie USG i chwila prawdy. I co, obróciła się? Chyba nie - zaczęła moja ginka, wyczuwając wypukłość po prawej stronie od mojego pępka. - A jednak! Wypukłość okazała się być wypiętą pupcią, a główka leży ładnie w miednicy. To pani porozmawia z córką, żeby tak już została... No i wyszłam cała w skowronkach, ale macam się co chwilę po brzuchu, bo córcia wyprawia dzikie harce, a ja się boję, żeby jej się nie odwidziało... Chyba się dzisiaj nie odważę położyć spać. Liczę, ze grawitacja ją już utrzyma w dole. 

Uff, tym samym temat zewnętrznego obrotu odpada. Więc jednak uda się naturalnie? Co za ulga! Zaczęłam już masaż krocza specjalnym olejkiem, trochę to dziwne ale jak już kupiłam to używam, w dodatku bardzo przyjemnie pachnie ten olejek, więc czemu nie?

A z liczb, mała osiągnęła już 2400 g i 44 cm, więc w sam raz! Następna wizyta + endokrynolog za dwa tygodnie!

czwartek, 28 maja 2015

33. tydzień - 50 dni do porodu

Kompletowanie wyprawki trwa ! W tym tygodniu wreszcie kupiliśmy wózek! Nie jest łatwo podjąć decyzję bo na rynku jest istne zatrzęsienie modeli. Do wyboru, do koloru... Najtaniej jest zamówić przez Internet, gdzie całe komplety 3 w 1 można dostać za 200 - 300 euro, w dodatku w różnych wariantach kolorystycznych. Na początku oglądałam takie wózki, nawet miałam swoich faworytów, ale później pojechaliśmy do sklepu pooglądać na żywo i okazało się, że różnice są bardzo duże. Większość takich wózków miała kiepskie zawieszenie i jakość materiałów z bliska też nie powalała. Przy pierwszym oglądaniu spodobał nam się Mutsy Evo. Dodam, że zależało nam na stosunkowo małym wózku, bo mamy niewielką windę w domu, a i nasze auto raczej średniej wielkości jest. Mutsy ma fajną stylistykę i jest łatwy w obsłudze. Jednak gdy wróciliśmy do domu, znalazłam sporo niepochlebnych opinii na internecie, właśnie odnośnie prowadzenia i zawieszenia. Przy kolejnym oglądaniu wózków mężowi wpadł w oko Hartan Vip XL. Kosztował co prawda więcej niż planowaliśmy wydać, ale prowadził się bajecznie. Tym bardziej, że w sklepie była specjalna "ścieżka" z różnymi rodzajami nawierzchni i jak porównaliśmy Hartana i Mutsy to nie było nawet o czym rozmawiać. Wróciliśmy do domu, znów poczytałam opinie i wszyscy użytkownicy Hartana byli z niego bardzo zadowoleni. Tak więc za trzecim podejściem pojechaliśmy do sklepu, który miał przedstawicielstwo Hartana, wypytaliśmy się o wszystko, i akurat mieli na stanie jeden egzemplarz w fajnym kolorze, w dodatku 70 euro tańszy niż standardowo. Zdecydowaliśmy się od razu, jako że na zamawiany egzemplarz trzeba czekać 10-12 tygodni, a tyle czasu już nie mamy. I tak oto staliśmy się właścicielami tego cuda:
W ten weekend świętowaliśmy też rocznicę ślubu i spędziliśmy go w Alpach. Wiem, szalone dla kobiety w 8. miesiącu ciąży, ale sprawiło mi to dużo radości. Wjechaliśmy kolejką na szczyt, zwiedziliśmy przełom rzeki, w sumie zrobiliśmy dwie trasy po ok. 2 h marszu. Kręgosłup mnie wieczorami dobijał, ale warto było. Widzieliśmy te sporo rodzin z maluchami w nosidełkach czy plecakach, więc mam nadzieję, że i nasza córcia polubi takie wyprawy. Póki co strasznie szaleje w brzuchu. Bawię się z nią latarką, czasem ćwiczę tzw. indyjski most, żeby pomóc jej się odwrócić. I owszem, czuję, że się odwraca, ale potem przekręca się znowu i znowu. Czasem te manewry są dla mnie takie bolesne, że mi łzy w oczach stają. Energii to ma za dwóch, nawet nie bawię się w liczenie ruchów bo przekracza normy. Nadal dokucza mi zgaga, w życiu tyle mleka nie piłam co teraz, przynosi niesamowitą ulgę. Dosyć często mnie ciągnie w dole brzucha, szczególnie wieczorami, muszę robić wszystko powoli i na raty. Czasem mam też bóle jak na okres, może to jakieś skurcze treningowe?
W przyszłym tygodniu zwiedzamy szpitale, będziemy wybierać między małym, specjalizującym się w porodach naturalnych a specjalistyczną kliniką. Znaczy Mała wybierze, bo to od niej będzie zależało. Wierzę, że się obróci i da nam obu szansę na naturalny poród.

środa, 20 maja 2015

32. tydzień - 58 dni do porodu

Kolejna kontrola za nami. Trochę jestem rozczarowana, bo bez USG, więc nie wiem, ile Mała przybrała ani urosła. Za to wiem, że uparcie siedzi głową w górę :/. Niby ma jeszcze czas, ale zdecydowana większość dzieci na tym etapie już jest ustawiona poprawnie. No i co z tym moim uparciuszkiem zrobić? Tak się już nastawiłam na poród naturalny... Wiem, że często zmienia pozycje, bo czułam też już kopniaki na żebrach tydzień temu, ale tą sobie szczególnie upodobała. No nic, zabieram się za leżenie z poduszkami pod biodrami i inne triki, które podobno mogą pomóc.

A poza tym wszystko dobrze, wreszcie ładne KTG się zapisało! Oczywiście nie mogła się powstrzymać i kopała w czujnik, co się ładnie zapisywało... W nagrodę poszłam zaszaleć w Rossmanie i kupiłam sporą część akcesoriów: pieluszki, chusteczki, podkłady itp. Jakoś mnie to uspokaja że jakby co to najniezbędniejsze rzeczy już mam. Dziś wieczorem pojedziemy też obejrzeć wózki, może wreszcie coś nam podejdzie.

Dziś chciałam napisać też nieco o ubraniach ciążowych. Zdania są podzielone, niektórym dziewczynom szkoda pieniędzy na coś tak krótko używane, preferują więc luźne koszulki czy legginsy. Ja od początku nie chciałam też przeznaczać na to jakiś specjalnie dużych pieniędzy, ale...Moim zdaniem spodnie, spódnice czy legginsy z pasem ciążowym są absolutnie niezastąpione. Już od 12. tygodnia, mimo że brzuszka nie było jeszcze widać, zaczęły mi przeszkadzać spodnie czy ogólnie wszystko, co mnie uciska w brzuch. Kupiłam sobie jeansy ciążowe z H&M, spódniczkę z C&A i z obu tych rzeczy jestem zadowolona. Natomiast legginsy ciążowe mnie rozczarowały; przerobiłam w sumie 3 pary z różnych źródeł, fakt, że były superwygodne, ale niesamowicie szybko się mechaciły i puszczały na szwach.

Druga sprawa: bielizna. U mnie pierwszym objawem ciąży był szybko powiększający się biust. W ramach oszczędności kupiłam sobie stanik sportowy. I tak niby fajny jest, ale mam wrażenie, że nie do końca dobrze podtrzymuje biust. Na noc może być, ale na codzień nie polecam. kupiłam sobie więc staniki do karmienia z H&M, takie zwykłe bawełniane. Z czystym sumieniem mogę je polecić, bo są wygodne i nie uciskają, ale wyglądają... hmmm... no mało kobieco delikatnie mówiąc. Więc pogrzebałam w necie i skusiłam się na staniki z firmy Alles Mama, np. taki:
I tu muszę napisać, że jestem zachwycona, bo staniki są śliczne i bardzo kobiece. Jak mi taki biust zostanie, to chętnie poużywam i po zaprzestaniu karmienia ;). 

Co do bluzek/bluzeczek, to myślę, że warto zainwestować w jakieś 2 ładne sztuki typowo ciążowe, bo po prostu ładnie się układają. Z sukienkami jest gorzej, bo wiele ciążowych wygląda jak namioty, zdecydowanie trzeba przymierzyć przed zakupem.

środa, 13 maja 2015

31. tydzień - 65 dni do porodu

Hurra, zamówiłam łóżeczko! O takie:

Zależało mi na łóżeczku, które na początku mogłoby być dostawiane do naszego łóżka, tak żebym nie musiała daleko chodzić w nocy na karmienie. Z czasem przestawimy je do pokoju dziecięcego. Chciałabym, żeby Malutka od początku spała w swoim łóżeczku, bo bałabym się ją zgnieść w nocy gdzieś między nami ;).  Jak będzie większa, będzie mogła sobie sama wychodzić przez materiałową ściankę, a z czasem zupełnie ją usuniemy i będzie małe łóżko.
 I wstawiłam pierwszą partię prania. Także ostro nadrabiam moje braki w wyprawce! W przyszłym tygodniu planuję kupić większość akcesoriów, z dużych rzeczy jeszcze przede wszystkim wózek, ale to może w przyszłym tygodniu? Na weekend mąż postanowił się wziąć za malowanie. 

Czuję się nieźle, ale szybko się męczę i nie służą mi panujące obecnie upały. Rozmawiam z córcią i staram się ją przekonać do obrotu główką w dół. Mam wrażenie, że zmieniła pozycję, bo czuję większy nacisk na miednicę jak chodzę, ale zobaczymy, co za tydzień lekarka powie.
Wczoraj dzwoniła kuzynka męża i trochę wyprowadziła mnie z równowagi. Okazuje się, że teściowa nawymyślała, że mam jakieś problemy zdrowotne i pewnie nie będę mogła rodzić naturalnie ani karmić piersią... Zamiast się cieszyć, że będzie babcią, to jak zawsze szuka sensacji :/. Oj coś czuję, że po porodzie zabronię odwiedzin przez przynajmniej dwa tygodnie, bo ta kobieta ma wyjątkowy dar wyprowadzania mnie z równowagi. A spokój, miłość i zrozumienie to jest to, czego będziemy obie z Małą potrzebować na początku najbardziej. Mam nadzieję, że mąż to zrozumie.

wtorek, 12 maja 2015

29. + 30. tydzień

Egzamin mnie zupełnie wykończył psychicznie. To był jednak kiepski pomysł, żeby podchodzić do niego w 8. miesiącu ciąży. Z nerwów nie mogłam spać i jeść, w trakcie egzaminu myślałam tylko o tym, żeby nie zemdleć, bo było cholernie gorąco, a po jedyne na co miałam ochotę, to się rozpłakać. Mój promotor po raz kolejny okazał się fałszywym człowiekiem, który mówi jedno, a myśli drugie. 

Ale żeby nie było tak ponuro: egzamin zdałam, rodzinka spisała się na medal, a od męża dostałam w prezencie wymarzoną lustrzankę. Po wszystkim poszliśmy do najlepszej restauracji w Kolonii i nieprzyzwoicie się objadłam. W nocy Mała kopała prawie bez przerwy, miałam wyrzuty sumienia, że ją na taki stres naraziłam... Moja dzielna niunia! Za to obiecałam jej i sobie, że do końca ciąży będę już oazą spokoju. 

Rodzice byli nieźle zaskoczeni moim brzuchem. Nie widzieli mnie od Bożego Narodzenia :). Cieszą się bardzo i przywieźli mi mnóstwo ciuszków i zabawek, także do wyprawki już niewiele muszę dokupić. Kochani są! Pozwiedzaliśmy trochę przez resztę tygodnia, oczywiście na tyle, na ile pozwala moje toczenie się. Pogoda była jak zamówiona, w sam raz. Smutno mi było, jak wyjeżdżali... Ech, doceniajcie, jak macie rodziców pod ręką. Przy dużej odległości pozostają tylko spotkania parę razy do roku.

Jeszcze mała anegdotka: wracając z trasy wstąpiliśmy do Burger Kinga, mąż chciał jakiś zestaw. Więc poszłam mu zamówić, pada pytanie o napój, więc mówię: Cola! a kasjer patrzy na mój brzuch i mówi: oj, to niedobre dla dziecka! Trochę zaniemówiłam, ale zamawiam dalej: i proszę jeszcze kawę do tego- a kasjer: to ja Pani tą colę na kawę w zestawie zamienię! No i co było robić, przyniosłam zestaw z kawą, a mąż musiał colę osobno kupić :D.

W bonusie zdjęcie wiewiórki z nowego aparatu (dopiero się uczę, więc wybaczcie!).

środa, 22 kwietnia 2015

28. tydzień

Mam stopy jak hobbit. No dobra, może nie włochate, ale takie jakieś płaskie i rozjechane. Czyżby dostosowywały się do masy ciała? W każdym razie niełatwo mi teraz wybrać, w czym wyjść na dwór, a przecież trochę wstyd śmigać w starych adidasach... Na pocieszenie kupiłam sobie skórzane butki z Lasockiego, wygodne, ale i ładne. 

Mam wrażenie, że brzuch mi się trochę obniżył. Wcześniej skóra wokół pępka była strasznie napięta, a teraz z powrotem zrobił się troszkę wklęsły. Czyżby moje grzeczne dziecko się ładnie odwróciło?

W dzisiejszym wpisie chciałabym napisać o tym, jak w czasie ciąży dbam o siebie. Wiadomo - pierwsze co na wieść o ciąży to przekopywanie książek i internetu na temat tego, co wolno, co trzeba itd. Przeczytałam, przefiltrowałam i oto, co dla siebie wybrałam.

Dieta. Zrezygnowałam z salami i serów z niepasteryzowanego mleka. Staram się jeść więcej warzyw, w szczególności brokuła, buraczków i brukselki. Zupa brokułowa już mi nieźle obrzydła, ale się trzymam. Ograniczyłam mięso z kurczaka, staram się zastępować np. indykiem. Jem więcej pełnoziarnistych produktów, mąż nawet się przekonał do brązowego ryżu. Ograniczanie słodyczy nie idzie mi najlepiej, ale staram się piec zdrowe ciasta czy bułeczki i trochę tym się ratuję. 

Picie. W ciąży trzeba dużo pić, a nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę, że dotychczas starczały dwie kawy dziennie. Teraz robię sobie też zbożową kawę, ale i herbatę - regularnie piję roiboos i pokrzywę. Do tego staram się zawsze trochę wody niegazowanej podpić, no i wieczorami czasem sobie pozwalam na piwo bezalkoholowe, bo ma sporo witamin.

Pielęgnacja ciała. Jednym z pierwszych zakupów była fioletowa oliwka z Rossmana, której używałam w miarę regularnie wieczorami. Potem kupiłam sobie Penaten mama, też całkiem fajne i szybko się wchłaniało. Od mniej więcej dwudziestego tygodnia, kiedy mój brzuch zaczął intensywnie się powiększać, zaczęłam się smarować dwa razy dziennie - rano masło do ciała Hipp, bo się szybko wchłania, wieczorem olejek z dzikiej malwy z DM. Póki co, taki zestaw mi pasuje i skóra wydaje się być dobrze nawilżona, chociaż zdaję sobie sprawę, że pojawienie się rozstępów zależy jednak bardziej od genów. Liczę na to, że moje geny są dobre ;).

Aktywność. Cóż, planowałam być bardzo aktywna w ciąży, ale najpierw krwiak, a potem rozchodzenie spojenia zmusiły mnie do zweryfikowania tych planów. Mimo wszystko staram się codziennie spacerować i raz w tygodniu chodzę na basen. Będę miała sporo do nadrobienia po ciąży, ale mam nadzieję, że szybko wrócę do dobrej formy.

Ok, tyle na dzisiaj, wracam do zakuwania do egzaminu....

piątek, 17 kwietnia 2015

Ojciec a ciąża

Ostatnio tak mnie naszła refleksja, ze jednak panowie też nie mają lekko. Niby się ciągle słyszy, że to na barkach kobiety spoczywają całe trudy ciąży i, nie oszukujmy się, większość trudów wczesnego rodzicielstwa. To prawda, że to ja czuję się i wyglądam jak wieloryb, to mnie mogą zaatakować rozstępy i zwisy tu i ówdzie, wreszcie - to ja muszę urodzić naszą córcię. Ale powiedzmy sobie uczciwie, mój mąż pod wieloma względami ma przechlapane. 

Weźmy początki - ja od początku chodziłam po lekarzach, widziałam serduszko na żywo i pierwsze fikołki, teraz ciągle czuję ruchy maleństwa. Dla mnie od początku dziecko było faktem. Dla mojego męża przez pierwsze miesiące to było coś, co się wydarzy latem, ale jeszcze się nie dzieje. Nie powiem, złościło mnie to nieraz, bo ja już czytałam wszystko co możliwe, oglądałam śpioszki itd., a on ciągle mówił - mamy na to czas. Dużo się zmieniło po pierwszym wspólnym USG i kiedy kopniaczki zaczęły być odczuwalne również dla niego. Teraz widzę, jak zaczyna budować swoją więź z maluchem, głaska brzuszek, mówi do niego...

Druga sprawa - hormony... Od początku ciągle miałam mdłości i byłam śpiąca, do dziś mam nagłe spadki nastrojów, nagle wszystko mnie denerwuje albo po prostu Mała mnie skopie i mnie wszystko boli. Więc czekam na powrót męża z pracy i oczekuję, wymagam, że mnie przytuli, wymasuje i w ogóle uratuje od tego wszystkiego. I on biedny musi sobie z tym radzić. Z początku w ogóle tego nie rozumiał, czemu ni z gruszki ni z pietruszki zaczynam płakać, albo robię się nieziemsko marudna. Teraz już się wprawił i bardzo mnie wspiera, ale zdaję sobie sprawę z tego, że czasem na pewno tęskni za mną w wersji chudszej i weselszej.

Trzecia sprawa - poród. Wiem, że teraz porody rodzinne są modne, powoli przyjmuje się za oczywiste, że mężczyzna też powinien być na sali. Ale wydaje mi się, że taki poród czasem gorzej wygląda niż jest w odczuciu rodzącej. To nic przyjemnego, oglądać takie cierpienie kogoś bliskiego i nie być w stanie mu pomóc. Dlatego nie zamierzam przymuszać męża do uczestnictwa w porodzie - tym bardziej że panicznie boi się krwi. Będę miała położną do dyspozycji, dam radę!

środa, 15 kwietnia 2015

27. tydzień

No i zaliczyłam pierwszy wyciek. Moje cycki nie dość, że zrobiły się wielkie, to zaczynają przeciekać. Byłoby super, gdyby to oznaczało, że są stworzone do karmienia i nie będę miała z tym żadnych problemów. 

Kolejny atak paniki za mną. W poniedziałek na wadze prawie dostałam zawału, jak się okazało, że przybrałam przez tydzień 3 kilogramy i tym samym osiągnęłam wagę męża. Serio, byłam przekonana, ze do takiej wagi dobiję co najwyżej w ostatnim tygodniu ciąży. Już w niedzielę miałam podejrzenia, że coś jest nie tak - wychodząc od koleżanki założyłam kozaki i wydawały się nagle o rozmiar za małe, i w stopie i w łydkach, ledwo się wcisnęłam. Po ważeniu zaczęłam mieć czarne wizje szpitala i odwołanego egzaminu. Całe szczęście, że we wtorek miałam kontrolę u gina, lekarka pocieszyła mnie, że to nic takiego i dostałam receptę na rajstopy uciskowe. To bardzo popularne w Niemczech, chyba wszyscy emeryci to noszą, szczególnie ci leżący - podobno zapobiega żylakom i obrzękom. No nic, będę chodzić jak typowa Oma, może chociaż za to żylaki mi odpuszczą... 

Tymczasem dziś ważenie i niespodzianka - kilogram mniej niż wczoraj! Mam nadzieję że to ta woda schodzi... Mam mocne postanowienie, ruszać się więcej i odstawić słodycze - ostatnio jadłam ich dużo za dużo. Zachcianki zachciankami, ale nie służy to ani mi, ani Małej, więc pora wziąć się w garść. 
A propos Małej... wczoraj miałam pierwsze KTG, ale mierzyli na razie tylko moje skurcze, bicia serduszka Małej nie było jeszcze słychać, za słaby sprzęt. I tak jej się nie podobało i kopała czujnik przez cały pomiar. A pozycję ma do tego doskonałą bo siedzi na moim pęcherzu, jakby medytowała. Mały rozrabiaka... Ma już ponad 900 gram i 33 cm wzrostu, kawał baby. Mam przeczucie, że będzie pulpecik przy porodzie, my z bratem też byliśmy dosyć papuśni. Za dwa tygodnie duże USG z pomiarami narządów itd. A w piątek zaczynam 3. trymestr! Nawet nie wiem, kiedy ten drugi zleciał....


wtorek, 7 kwietnia 2015

26. tydzień - 100 dni do porodu

Mój brzuch zaczyna być coraz bardziej autonomicznym bytem. Sam decyduje, którą kurtkę ubierzemy, w jakiej pozycji mam się kłaść, potrafi kliknąć coś na laptopie albo zupełnie przesłonić moje stopy. W dodatku zaczyna przyciągać uwagę i komentarze zupełnie obcych osób, np. na zakupach. Strach pomyśleć, co będzie dalej ;).

Wybraliśmy się ostatnio z mężem, jego znajomą i jej siostrą w bardzo zaawansowanej ciąży na jedzonko. Zamówiłam sobie kawał pieczeni i piwo bezalkoholowe. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to już tu by mnie nie było - ona oczywiście wzięła soczek i grillowane warzywa. Ech, chyba nie będę wzorcową matką. Jeszcze nie urodziłam, a już ludzie zaczynają mnie oceniać....

Zaczęłam też zwiedzać nowe okolice. Całkiem niedaleko od naszego mieszkania zaczyna się las! Oj, będzie gdzie spacerować! Muszę tylko dobry wózek wybrać, żeby się ładnie prowadziło.

Nadal dokuczają mi bóle kręgosłupa, mimo że staram się je trochę łagodzić gimnastyką. No i czuję się jak  kaleka - powoli chodzę, coraz ciężej mi się wstaje, tu pyka, tam strzela... Ciąża to piękny, ale i trudny okres. Nie wyobrażam sobie, jakbym miała sobie radzić bez wsparcia męża. Nigdy go nie potrzebowałam tak bardzo jak teraz.

Na studniówkę wybrałam się po raz pierwszy do szkoły rodzenia, która jest prowadzona w szpitalu niedaleko mojego domu. Nie było trudno znaleźć grupę brzuchatych dziewczyn ;). Szpital sam w sobie bardzo ładny, czysty i nowocześnie wyposażony. Skupiają się na naturalnym przebiegu porodu, budowaniu więzi między dzieckiem a matką no i karmieniu piersią. Jedyną wadą jest, ze w tym szpitalu nie ma oddziału intensywnej opieki dla noworodków, w związku z czym przyjmują tam tylko "bezproblemowe" ciąże. Ale też w związku z tym nie ma tam dużo porodów -1, góra 2 dziennie - więc rodząca ma personel do dyspozycji. Nie ukrywam, że chyba wolałabym rodzić w takim małym szpitalu w spokojnej atmosferze niż w wielkiej klinice. Na zajęciach dowiedziałam się też, że położna jednak nie zaleca brania witamin. I bądź tu mądra!

czwartek, 2 kwietnia 2015

25. tydzień

Uff, przeprowadzka za nami! Nowe mieszkanie nadal zawalone pudłami, ale kuchnia i łazienka w pełni gotowe do użycia. Kocham swoją nową kuchnię, wreszcie mam miejsce na wszystko!
Z opuszczeniem starego mieszkania nie było tak łatwo - właścicielka mieszkania, smutny buldog po sześćdziesiątce, niby taka milutka była, póki wynajmowaliśmy, a teraz po odbiór mieszkania przyszła z przypakowanym synusiem i baardzo szukała, z czego by tu coś urwać z kaucji. Najbardziej rozbawiła mnie, gdy zapytała, co takiego zrobiłam z kranem w łazience, ze tak ciężko chodzi. Jasne, że stałam i waliłam w niego młotkiem! Przecież to sama radość, demolować mieszkanie! 

A na poważnie to pozostał mi po tym spory niesmak. Mam nadzieję, że kaucja mimo wszystko wróci szybko, niby większość miała przyjść jeszcze w tym tygodniu, póki co na koncie jej nie widać. Nauczona tym przykrym doświadczeniem, sfotografowałam w nowym mieszkaniu wszystko, co można podciągnąć pod uszkodzenia - zacieki na szafkach, wyszczerbienia w kafelkach, plamy na ścianach, zacieki na armaturze... Ok, nie przeszkadza mi to teraz, ale na pewno nie zamierzam za to płacić przy wyprowadzce, a właściciele lubią zapominać, co było w mieszkaniu nie tak. Polecam wszystkim wynajmującym w Niemczech taką fotograficzną dokumentację, bo po co później się spierać i tracić kasę.

Moje maleństwo rośnie, a w każdym razie mój brzuch rośnie niesamowicie szybko. Plecy bolą pod koniec dnia, a rozłożenie się na łóżku to najprzyjemniejszy moment. Odwiedziłam dzisiaj naszą nową panią ginekolog, wydaje się sympatyczna, póki co zbadała mi szyjkę, a za dwa tygodnie mam przyjść na większe USG. Liczyłam na podgląd Małej, ale cóż, nie to jest teraz najważniejsze. Oczywiście zapytała, czy biorę witaminy, i oburzyła się, ze poprzedni gin mi nie tego nie zalecał. Trochę się poczułam jak zła matka, że nie brałam tych preparatów. Z drugiej strony za czasów mojej mamy nawet kwasu foliowego nikt nie brał i jednak większość dzieci rodziła się zupełnie zdrowa! Już sama nie wiem... po drodze kupiłam sobie buraczki, żeby to moje nieszczęsne żelazo uzupełniać, no i suszone morele. Zdrowie Małej najważniejsze!

środa, 25 marca 2015

24. tydzień

Ostatni tydzień na "starym" mieszkaniu i sterta rzeczy do domknięcia. Niestety to się przekłada na to, ze coś podenerwowana jestem i kiepsko sypiam. Ale nie chcę tu marudzić, niedługo będzie lepiej ;)

W poniedziałek byłam na obciążeniu glukozą, dostałam kubeczek roztworu do wypicia i po godzinie pobrali mi 3 fiolki krwi. Więc nie jest to żadna krzywa cukrowa, ale z tego co czytałam w poradniku od mojej kasy chorych to tak to w Niemczech wygląda. Myślałam, że dziś już zadzwonią z wynikami, ale chyba dopiero jutro będą. Wtedy się tylko przejdę po nowe naklejki do książeczki i to na tyle w tej praktyce. W przyszłym tygodniu mam już umówioną wizytę do nowej ginki. Dziś też zaczyna się moja szkoła rodzenia, niestety w tym tygodniu jestem jeszcze tutaj, dopiero od przyszłego dołączę...

Najważniejsze: mąż odebrał już klucze do nowego mieszkanka. Ale będzie fajnie, szczególnie z tarasu się cieszę. Planuję sobie tam posadzić różne zioła, może też jakiś krzaczek malin albo borówki?

środa, 18 marca 2015

23. tydzień

Kolejne USG za nami. To było wyjątkowe, bo tatusiowi udało się wymknąć wcześniej z pracy, więc po raz pierwszy  podziwiał swoją córcię w akcji. Chyba to wyczuła, bo wreszcie pokazała buźkę nie zasłaniając jej rączkami.
Ma już ponad pół kilograma i 28 cm! Zasadniczo to co miesiąc podwaja swoje rozmiary, to niesamowite... Jeszcze tylko dwa tygodnie i osiągnie granice przeżywalności - moje maleństwo, które dopiero co było wielkości krewetki.... Emocje po USG uczciła pierwszą czkawką. Niezwykłe uczucie. Kopniaczki z dnia na dzień stają się silniejsze, potrafi też jednocześnie uderzyć rączkami i nóżkami. Oczywiście najlepiej się bawi kiedy ja próbuję zasnąć. A propos spania to coraz gorzej sypiam, ale nie wiem czy to ze względu na ciążę czy już przeżywam egzamin i przeprowadzkę. W każdym razie kocham moją poduchę do spania, jest absolutnie niezastąpiona!

Niestety są też małe problemy. Moje bóle spojenia łonowego są typowe powyżej 30 tc i niedobrze, że u mnie zaczęło się to wcześniej. Muszę ograniczyć ruch, a w szczególności chodzenie po schodach. Dostałam też receptę na specjalny pas, który podobno przynosi niektórym ulgę. Mam nadzieję, że nie będzie się to pogarszać, bo czasem po spacerze ten ból jest już dosyć nieprzyjemny...