wtorek, 18 listopada 2014

Więc teraz serca mam dwa ;)

No i stało się nieoczekiwane, co zdawało się być niemożliwym.

Myśl o dziecku towarzyszyła mi już od dłuższego czasu, jako że mój endokrynolog zawsze podkreślał, że przy moich problemach mam mniej czasu niż inne kobiety na zajście w ciąże. Przyznam szczerze, że jako nastolatka za dziećmi nie przepadałam, ba, wręcz uciekałam, jak ktoś mi próbował takie małe śliniące się coś wcisnąć. Dopiero po ślubie zaczęłam zauważać, ze niektóre dzieci są słodkie. Przełomem było pierwsze dziecko mojego brata, moja chrześnica, którą szczerze pokochałam i naprawdę lubiłam z nią spędzać czas. 
Jako że i Pan Mąż chciał powiększyć rodzinę, w optymalnym czasie zabraliśmy się ochoczo do starań. I cóż, tu się zderzyliśmy ze ścianą. Pisałam już, jak przygnębiający jest fakt niemożności zajścia w ciążę. Dla mnie to sprawiało, że czułam się niekompletną kobietą, w jakimś sensie gorszą. Widziałam kiedyś jeden odcinek serialu "Jak poznałem Waszą matkę". Była tam taka sytuacja, że kobieta dowiedziała się, że wpadła podczas jednej z jednonocnych przygód. Ponieważ nie lubiła dzieci i w ogóle ich nie planowała, wybrała się do kliniki na aborcję. I tam lekarz po zbadaniu powiedział jej, że zaszła pomyłka i nie tylko nie jest w ciąży, ale w ogóle nigdy w ciąże nie zajdzie. I oto ta kobieta, która nie cierpiała dzieci, po początkowej euforii, kiedy dotarło do niej, co to tak naprawdę oznacza, zaczęła przechodzić żałobę po dzieciach, których nie będzie miała. Moim zdaniem to bardzo dobrze odzwierciedla emocje, jakie targają kobietą. Nie oszukujmy się, nie każde dziecko będzie szczęściem i spełnieniem marzeń rodziców. Może być problematyczne, chore, może tez okazać się, że mąż nie dorósł do rol ojca. Ale niemożność posiadania dzieci zawsze jest nieszczęściem.

Z takimi przemyśleniami powoli godziłam się z tym, że nie uda nam się w sposób naturalny zostać rodzicami. Staraliśmy się w sumie 3 naturalne cykle, potem 3 cykle ze wspomaganiem z Clo, w których owulacja występowała wzorcowo w 14dc, pęcherzyki (po dwa nawet!) były potwierdzone na USG i wiedzieliśmy dokładnie, kiedy pękną. Używaliśmy żelu Conceive plus, wcinałam siemie lniane i witaminy. A jednak nic się nie działo. Wtedy postanowiłam, że robimy sobie przerwę i czas rozejrzeć się za pracą. Wróciliśmy do zabezpieczania się. W siódmym cyklu mój organizm postanowił się zemścić za wymuszanie owulacji; w efekcie trwał aż 49 dni. Wtedy też utwierdziłam się w przekonaniu, że naturalnie nam sie raczej nie uda,bo taka późna owulacja nie sprzyja zagnieżdżeniu zarodka itp. no nic, skupiałam się na pracy i sądziłam, że za rok wrócimy do tematu i będziemy musieli rozważyć in vitro (inseminacja nie miałaby wiele sensu bo męża wyniki są w porządku).
W ósmym cyklu zdarzyło nam się raz zaszaleć bez zabezpieczenia. Jako że mierzyłam temperatury, wiedziałam, że organizm już raz podszedł do owulacji, ale myślałam, że znów będzie długi cykl. No i niby czemu miałoby się coś stać, skoro tyle razy współżyliśmy w najbardziej płodne dni i nic? Trzymając się tej wersji, zlekceważyłam ślad krwi na papierze w 8 dpo, a potem przyszły typowe bóle jak na @ i wtedy juz byłam pewna, że nic z tego. Co prawda piersi bolały mnie wyjątkowo mocno, ale miałam bóle brzucha, więc nie zwracałam na to aż takiej uwagi. Ale bóle utrzymywały się przez 3 dni i nadal ani śladu krwawienia. W sobotę było już 16 dpo i nadal nic. W niedzielę zmierzyłam temperaturę i była zaskakująco wysoka. zaczęłam mieć malutką nadzieję, ale postanowiłam testować dopiero w poniedziałek, żeby móc zrobić niespodziankę mężowi, jeżeli to by faktycznie było to...
W nocy śniła mi się śliczna mała dziewczynka w sukience w grochy i w tym śnie miałam świadomość, ze to moje dziecko. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie przyśniło, co najwyżej opiekowałam się cudzymi dziećmi. Obudziłam się wystraszona, że już mi przeszły bóle piersi, ale temperatura nadal była wysoka. Zrobiłam test i drugi paseczek od razu się pojawił, tylko lekko jaśniejszy od kontrolnego. Zupełnie nie wiedziałam, jak zareagować, więc zadzwoniłam do ginekologa i umówiłam się na wizytę na piątek. Kolejne trzy dni spędziłam jak we śnie, czytając o ciąży i bojąc się cieszyć. W piątek od razu poszłam na fotel i był tam centymetrowy pęcherzyk! Cóż za ulga! Niestety obok był też krwiak wielkości mojego pęcherzyka, który może zagrażać ciąży. Dostałam magnez na skurcze, progesteron i różne próbki witamin dla kobiet w ciąży. No i termin kolejnej wizyty, kiedy już powinno być widoczne serduszko.

Cóż, ciąża potwierdzona, a ja nadal boję się cieszyć. Ale mam nadzieję, że kolejna wizyta pójdzie dobrze i się odważę na trochę radości. Jednym 9 miesięcy zajmuje urodzenie dziecka, dla nas 9 miesięcy trwały starania. Nauczyło mnie to wiele pokory w stosunku do życia, jak również tego, że nie wszystko można zaplanować.

środa, 12 listopada 2014

Warto doceniać życie...

Dziś będzie trochę refleksyjnie, a to za sprawą listu, który niedawno się pojawił na Fochu Moje_zycie_sie_zawalilo__a_ja_juz_nie_chce_byc_silna. List rzeczowy i wstrząsający do głębi. Poczytałam, łzy się w oku zakręciły i pomyślałam sobie, jak nie doceniam na co dzień tego, co mam. Jak skarbem jest posiadanie wokół siebie rodziny, która choć czasem drażni, zawsze wspiera. I przede wszystkim, jakim skarbem jest dla mnie mój mąż. 

Muszę przyznać, że nigdy nie należałam do małych księżniczek, zawsze łaziłam z chłopakami po płotach, a od mamy domagałam się zakładania spodni, a nie spódniczek, które znacznie ograniczały moje aktywności. W podstawówce na przerwach zazwyczaj czytałam książki, a chłopaki czuli do mnie raczej respekt niż miętę- jako że szybko wyrosłam, potrafiłam niejednego pokonać w siłowaniu na rękę. 
Potem przyszło liceum i rozmarzona książkami, zaczęłam marzyć o miłości. Ale cóż zrobić, kiedy dla chłopaków byłam kumpelą, której opowiadali o wszystkim, a nie dziewczyną. Tak więc nie udało mi się spotkać wtedy wielkiej miłości i zaczęłam już w myślach godzić się z tym, że jest mi pisana raczej samotność (czarne koty i te sprawy :)). 
A potem przyszły studia i poznałam chłopaka, który widział we mnie kobietę swoich marzeń. No i udało nam się zbudować coś naprawdę fajnego razem. Razem wyjechaliśmy też za granicę, co było próbą dla naszego związku- ja miałam pracę, mąż spędził pół roku na poszukiwaniach. Ale udało się i cóż, poszliśmy do ołtarza :). 
Nie zawsze było łatwo. Ja z natury jestem introwertykiem, lubię ciszę, spokój i -do pewnego stopnia- samotność. A jednak kiedy się zakochałam, każda minuta bez mojego mężczyzny była minutą straconą. 

Większość naszych znajomych tutaj nie jest po ślubie i często słyszymy pytanie: czy ślub coś zmienił? Mąż odpowiada, że nie, ale moim zdaniem zmienił sporo. Pominę już kwestię, że był on dla nas obojga ważny ze względów religijnych. Ale prawdą jest, że każdy nosi w sobie jakieś wyobrażenie, jak małżeństwo powinno wyglądać. I po ślubie ten wzorzec się uaktywnia, co oczywiście może prowadzić do konfliktów, jeżeli wizje są różne. W moim domu rodzinnym to mama zajmowała się wszystkim na co dzień, tato się czasem z nami pobawił, ale nie było go zbyt dużo w tym codziennym życiu. Dorastając postanowiłam sobie, że mój mąż będzie uczestniczył w życiu rodzinnym tak samo jak ja. Na początku nie było łatwo, jako że zakochałam się w jedynaku, któremu mama nie pozwalała nawet talerza odnieść do kuchni... Ale na szczęście on też nie lubił takiego układu i stopniowo nauczył się wszystkiego (no, poza pieczeniem, do tego się jeszcze nie zabrał). Ile razy musiałam się ugryźć w język, kiedy chciałam go w czymś wyręczyć, to tylko ja wiem. I owszem, zawsze go chwaliłam, nawet jeśli ja zrobiłabym coś szybciej i lepiej. Teraz wiem, ze mogę polegać na moim mężu w każdej sytuacji życiowej i nie ma takiego problemu, z jakim byśmy sobie razem nie byli w stanie poradzić.