poniedziałek, 7 listopada 2016

Pierwszy dzień w żłobku

Tak jest, dawno nie pisałam, a tu Nel skończyła 16 miesięcy i oto nadszedł jej pierwszy dzień w żłobku. Nie muszę chyba mówić, że czułam się jak przed pierwszym dniem w szkole? Umówiłam się z wychowawczynią na 9. Zapakowałam małą w kombinezon, jako że temperatury oscylowały wokół zera, i ruszyłyśmy w drogę. 

Teraz kilka słów odnośnie naszego żłobka - jest budowany jakieś 10 minut drogi od nas i mieliśmy szczęście, że w porę się o tym dowiedzieliśmy od znajomego, którego dziecko chodzi do innego żłobka prowadzonego przez tą samą fundację.Zapotrzebowanie na miejsca jest tak duże, że w ogóle się nie ogłosili nigdzie, wystarczyła im liczba aplikacji otrzymanych z polecenia. Co jest szczególnego w tym żłobku? Ano to, że fundacja przebudowuje stare gospodarstwo rolne (zabytek) na Kitę, a więc i tym duchu ma być prowadzony. Piszę o remoncie w czasie teraźniejszym, bo mimo że od września pierwsze dzieci zostały przyjęte, jest tam jeszcze wiele do zrobienia. Na podwórku stoją koparki, plac zabaw jest w zarysie, no i górne piętro, w którym docelowo będzie przedszkole, jest nadal wykańczane. 

Tyle tytułem wstępu, żebyście mogli sobie wyobrazić, jak to wygląda. Wychowawczyni już na nas czekała, oprowadziła nas po budynku, po czym udałyśmy się do przybudówki, gdzie tymczasowo urzędują żłobkowicze. Jest to jedno, duże pomieszczenie z kuchnią i niskim stołem. Dzieciaczki właśnie zabierały się do śniadania. Wychowawczyni zaproponowała, żebym sobie usiadła na kanapie i puściła Nel luzem. Z podziwem obserwowałam, jak grupa maluchów od 1 do  2 lat siada w krzesełkach, pije ze szklanych ! szklaneczek i wcina kanapki i owoce na śniadanie. Prawie wszystkie wyglądały na nieźle zadomowione, tylko jeden chłopiec stał często pod drzwiami i płakał - podobno zdarza się po weekendzie, a on co prawda już jakiś czas jest pod opieką, ale często chorował i chyba jeszcze się nie odnajduje. 

Nel chodziła dookoła i obserwowała, wcale nie trzymając się blisko mnie. Zafascynowały ją zabawki, w większości drewniane i naprawdę ładne. Wychowawczyni ją trochę zaczepiała, zagadywała, Nel była ostrożna ale zainteresowana. Potem dzieci piekły ciasto! Byłam w szoku, kiedy dwie inne wychowawczynie powykładały składniki na mały stoliczek, oczyma wyobraźni widziałam latającą wszędzie mąkę i jajka. Ale nic takiego się nie stało, dzieci w skupieniu się przyglądały, niektóre się bawiły same. 

Po godzinie zaczęłyśmy się zbierać, wychowawczyni bardzo zadowolona z pierwszego dnia, ja też, bo myślałam, że Nel będzie się bać i raczej na mnie wisieć, a tu proszę - ładnie się bawiła, nawet z innymi dziećmi coś próbowała. Także pierwsze wrażenia mamy naprawdę dobre. Przy wyjściu wychowawczyni opowiadała, że robią też wycieczki, byli już na lotnisku, w zoo... Naprawdę się fajnie to zapowiada. I bonus: mają "żłobkowego" psa!

poniedziałek, 12 września 2016

Jak oduczyć dziecko spania przy cycu

Powyższą frazę wpisywałam wielokrotnie w wyszukiwarce, szukając pomocy. Przywiązanie Nel do cyca było silne, ale źle zaczęło być, kiedy w 11. miesiącu odrzuciła zupełnie smoczek i postanowiła go właśnie cycem zastąpić. A więc drzemka=cyc, nocna pobudka=cyc. I to nie 5 minut karmienia i zasypianie, nie! Od kiedy zaczęły wychodzić ząbki i powodowało to dyskomfort, chciała spać, miętoląc cyca w buzi. Godzinę, dwie... każda próba uwolnienia równała się pobudce i histerii. Nie muszę chyba pisać, jak źle to na mnie wpływało. Nel budziła się co 2 h, rekordowo potrafiła nawet co 40 minut i nikt poza mną (i cycem) nie był w stanie jej uspokoić. W czasie naszego urlopu zaczęłam intensywnie szukać rozwiązania tego problemu, ale okazało się, że to nie takie proste. 

Etap pierwszy - grupy wsparcia dla mam kp nie okazały żadnego wsparcia - jedyna odpowiedź, jaką dostałam, to że dziecko jest w trudnej fazie rozwoju i trzeba przecierpieć. Oczywiście rodzina wiedziała swoje i nawet mąż pod wpływem takich mundrych rad spróbował kiedyś metodą Febera zostawić dziecko na drzemkę, żeby się wypłakało. Na szczęście dosyć szybko się poddał, a po tym eksperymencie doszła nam jeszcze niechęć Nel do łóżeczka. 

Etap drugi - znalazłam fajną książkę Elizabeth Pantley - The No Cry Sleep Solution. zaproponowane przez nią delikatne sposoby dużo bardziej do mnie przemawiały, ale wymagały konsekwencji i cierpliwości. Ustaliłam dla nas rytuał zasypiania, uspokajające zwroty, wybrałam przytulankę do spania i przy każdym karmieniu wyciągałam cyca Nel, jak zaczynała przysypiać, czasem po 10-15 razy. Nie wszystko jednak działało zgodnie z planem - do przytulanki nie dała się za nic przekonać, do dziś zresztą ich nie lubi przy zasypianiu. Zabieranie jej cyca nauczyło ją mocniej go trzymać. Miałyśmy małe postępy, ale potem przypałętała się trzydniówka i nauka poszła w las. Potem byliśmy w rozjazdach, a gdy wreszcie wróciliśmy do domu powiedziałam basta.

Etap trzeci - postanowiłam rozdzielić zasypianie od jedzenia i tym samym nauczyć Nel samodzielnie zasypiać. Tutaj pomogło nam to, ze przez tydzień miałam męża w domu do dyspozycji. A więc plan był taki, aby najpierw nauczyła się zasypiać sama w dzień, kiedy ogólnie jest łatwiej ją uśpić, a potem przeniosła tą wiedzę na noc.

Przez tydzień na dzienną drzemkę usypiał mąż, nosił, śpiewał i tak do skutku. Czasem trwało godzinę, ale w końcu padała i - co ważne- obyło się bez płaczu. Po tygodniu zostałyśmy w dzień same i nie powiem, miałam tremę, jak nam to pójdzie. Ostatecznie postanowiłam nie zmieniać jednego złego nawyku w drugi i spróbować od razu nauczyć ją zasypiać w łóżeczku. Kiedy przychodził czas drzemki, przytulałam ją, pokazywałam naklejki nad łóżeczkiem (strzał w dziesiątkę!), opowiadałam o nich, potem wkładałam ją do łóżeczka, ona się wspinała i próbowała je zerwać... Czasem popłakiwała, więc brałam z powrotem na ręce, ale po uspokojeniu odkładałam. Puszczałam też jej piosenki ze szczeniaczka uczniaczka. No i udało się - zaczęła tak zasypiać.

Kolejnym krokiem było odstawienie od karmienia piersią w nocy. Zostawiłam karmienie przed snem, a w pozostałych chwilach płaczu proponowałam wodę albo mleko w butelce. Tu już nie było tak różowo i pierwsze dwie noce to był głównie histeryczny płacz. Żeby odwrócić jej uwagę, czytałam książeczki, spacerowałyśmy po mieszkaniu... czasem 2 h w środku nocy.  Ale trzeci dzień już troszkę odpuściła. Na czwarty przespała ciągiem 6 h - nowy rekord. A potem były kolejne 4 dni histerii. Byłam na skraju załamania, bo niewiele sypiam od jej urodzenia i to już było za dużo. Ale potem przeszło, a co najlepsze, i na noc zaczęła zasypiać sama w łóżeczku. Co prawda muszę siedzieć obok i czasem godzinę podziwiać jej wygłupy, ale dla mnie to super - bez noszenia na rękach, bez cudowania. Wreszcie nam się udało i widzę, że Nel też dłuższe spanie służy.

Możliwe że jakbym ją zostawiła do wypłakania, to poddałaby się szybciej, ale jakim kosztem? Moim zdaniem warto pomóc dziecku przestawić się na nowy tryb powoli w jego rytmie. Nam się udało!

wtorek, 6 września 2016

14 miesiecy!

Zaniedbałam opisywanie rozwoju Małej, chyba przez ten nasz kryzys ze spaniem, który wysysał ze mnie wszelką energię. Ale poprawiam się - dziś Nel kończy 14 miesięcy. Jaka jest? Wesoła. Komunikatywna. Chodzi i próbuje biegać, na szczęście nadal chętnie za rękę. Coraz częściej próbuje jeść sztućcami i, dzięki niezwykłej na takiego malucha cierpliwości, potrafi już nieraz na widelca coś nabić. Chętnie je z nami i obiad jemy zawsze razem, ona dostaje to co my, albo, jak jest to jeszcze nieodpowiednie dla niej, jakiś zdrowszy zamiennik. Kocha makaron spaghetti :). Na kolację nadal dominuje kaszka, ale też czasem kanapki czy coś "doroślejszego". 

Z racji problemów ze spaniem odstawiłam ją od karmienia nocnego piersią. Był to ciężki bój, który opisze w osobnym poście. Nie stał się niestety cud i nie zaczęła magicznie przesypiać nocy, ale trochę spokojniej spała, tyle że zaczęły wychodzić czwórki i całe postępy trafił szlag. 

Mówi pięknie mama i na mamę i na tatę :). Za to przestała powtarzać inne sylaby póki co. Na placu zabaw huśta się na "dorosłych" huśtawkach, a najbardziej lubi bujanego konika. Zbiera namiętnie żołędzie i próbuje je zjeść. Straszny z niej przytulaczek, daje buziaki, robi moja moja wszystkim misiom i lalom, nawet moje waciki kosmetyczne się załapały na tę czułość. Jak ma gorsze dni, to najchętniej się mnie trzyma jedną ręką, a drugą się bawi. 

Uwielbia książeczki! Nasza księga dźwięków jest w 3 częściach i codziennie przerabiamy ją do znudzenia. Ma też takie książeczki z wieloma małymi elementami na obrazkach (po niemiecku wimmelbuch) i tam potrafi pokazać pieska, kotka, auto. W ogóle cokolwiek ją zapytać, gdzie co jest, to wszystko wie i pokaże. Np. oczy u wszystkich misiów, gdzie zmieniamy pieluszkę, gdzie jest wózek, lampa, buty. Buty to kolejna wielka miłość. 

Niedawno kupiliśmy siodełko na rower i wreszcie możemy rodzinnie jeździć na wycieczki. Coś wspaniałego! Nel jest zachwycona tempem, czasem przysypia, ale generalnie nawet na kask się godzi. I przypadkiem kupiliśmy od znajomych taki rowerek biegowy, myślałam, że jest jeszcze dużo za mała na takie rzeczy, ale pierwsze 3 dni prawie z niego nie schodziła, a ja byłam w szoku, jak ładnie nauczyła się skręcać, a nawet jeździć do tyłu.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Te gorsze dni

Życie matki jest jak przejażdżka na kolejce górskiej, a ja jestem baardzo w dole akurat. No bo jak może być, kiedy od narodzin dziecka nie przespałam ciągiem dłużej niż 4 h? Wszyscy dookoła mi mówią, jak to ich dzieci niemalże od połogu śpią całą noc jak zabite, a moje nie. I te cudowne rady od ludzi, którzy pojęcia nie mają o posiadaniu dziecka. Są dni, że mam ochotę strzelać. I do tego jeszcze oo? jeszcze karmisz? tak długo? a po co? Moje cycki i moje dziecko, a wszyscy wiedzą lepiej, co dla nas dobre. 
Właściwie to hamujemy powoli z karmieniem. Głównie dlatego, że Nel odrzuciła smoczek, jak miała niecałe 11 miesięcy, i od tamtego czasu uparcie próbuje go zastąpić cycem. O ile karmienie samo w sobie jest piękne i relaksujące, tak roczne dziecko wiszące na cycku godzinami w ciągu nocy nie jest ani urocze, ani to przyjemne. A ona nie chce zasypiać inaczej, niż przy cycu. Próbowałam już wielu rzeczy, dobra: próbowałam już praktycznie wszystkiego, żeby to jej spanie polepszyć. Pominęłam jedynie słynną metodę "zostaw, niech się wypłacze". Ale nawet jeśli miałyśmy maleńkie sukcesy, to są nadal maleńkie. Noc wygląda tak: o 20 śpi, 22:30 - 23:30 pierwsza pobudka na cyca, po 2 h druga. Potem 3:30 i zazwyczaj 5:45 już by chciała dosypiać przy cycu, czyli jak ją wezmę do łóżka i dam cyca to z godzinę go pomiętoli, zanim wstanie. Od dwóch dni jej tego porannego miętolenia odmawiam, więc wstajemy przed 6. I owszem, po takiej nocy jestem zombie. Dzisiaj nawet obiadu mi się nie chciało jeść. Plusy: zrzuciłam już 5 kilo w stosunku do wagi przedciążowej. Minusy: nie potrafię się na niczym wymagającym myślenia skupić. Jedyne, na co mam wieczorem siłę, to obejrzeć mało ambitny amerykański film, albo serial. A tymczasem powinnam już pracy szukać, język szlifować.... Nie mam kompletnie siły na nic. 
A, i jakby się ktoś pytał: nie, mąż nie może się w nocy zająć Nelą. Ba, nie może jej nawet uśpić na noc, bo dostaje szału po prostu. Więc jak czytam sobie panią Hogg i jej historyjki, jak to odwiedza młode mamy i spędza noce przy ich dzieciach, żeby w jedną noc cudownie oduczyć je czegoś, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Czy to moje dziecko jest takie wyjątkowo mamowe, czy ona faktycznie zaklina te dzieci. Bo jak zaklina, to ja bym jej nawet bilet kupiła tutaj, żeby tą moją pierdółkę naprawiła. Serio, królestwo za przespaną noc!

czwartek, 16 czerwca 2016

11 miesięcy

Dawno mnie tu nie było, a tymczasem mojej małej stuknęło już 11 miesięcy! Jakoś nie mogę w to uwierzyć... Wydaje mi się, że dopiero co się urodziła, dopiero co leżała i gugała, no góra trzy miesiące temu...Ale jedenaście? Ten czas nie ma litości kompletnie...
Nela świetnie się rozwija, chodzi przy meblach albo prowadzona za rączkę, ciągle gada, dużo się śmieje i notorycznie zaczepia wszystkich dookoła. Ludzie są jej pasją. I to nie tylko ci, którzy się do niej uśmiechają i zagadują. Ona potrafi czasem sobie upatrzyć kogoś, kto kompletnie nie zwraca na nią uwagi i wysyłać mu uśmiechy, pokazywać palcem i zagadywać po swojemu do skutku. Ma już całe pięć ząbków, które nadal ją zaskakują i ciągle testuje, co może nimi ugryźć. Ja odpadam, od kiedy ma górne i dolne jedynki to już nie szczypie, ale naprawdę boleśnie gryzie, więc kategorycznie jej nie pozwalam. 
A propos niepozwalania: strasznie uparta się zrobiła. Jeszcze niedawno łatwo jej było zabrać jakąś zabawkę i dać coś innego w zamian, albo odwrócić jej uwagę od czegoś niebezpiecznego. Teraz, jak czegoś chce, to koniec, drze się, płacze... Sama z siebie odrzuciła smoczek i niestety chętnie go zastępuje cycem. Zbieram się, żeby z nią o to powalczyć, wiem, że nie będzie łatwo, ale jestem już zmęczona. Co innego karmić dziecko piersią kilka razy w ciągu doby, a co innego spędzać pół nocy z przyssanym małym glonojadem. Stałe jedzenie jest dla niej dalej opcjonalne, czasem zje więcej, czasem mniej, ale 100 ml to raczej jej górna granica.

piątek, 29 kwietnia 2016

41- 43. tydzień - zmiany z dnia na dzień

Czytam ostatniego posta i nie mogę się nadziwić, jak wiele się zmieniło w tak krótkim czasie. Moja mała nauczyła się raczkować i robi to już z piorunującą szybkością. Poza tym z podciągania szybciutko przeszła w stanie, w dodatku coraz częściej stoi przy czymś trzymając się już tylko jedną rączką. Najchętniej wisi mi u nogi, oczywiście. Otwiera szuflady, drzwi, uwielbia wszystko, co da się naciskać. Staje przy drzwiach balkonowych i wali obiema rączkami w szybę, żeby zwrócić na siebie uwagę królików (mam nadzieję, że ta szyba wytrzyma tą trudną miłość). Liże piekarnik. Z aptekarską dokładnością wygrzebuje pojedyncze włosy z dywanu - odkurzanie ostatnio stało się moim nowym hobby ;). Na szczęście odkurzacz ją fascynuje, więc możemy to razem robić. 

Zęby nadal dwa, na dole, ale górne jedynki są już tuż pod skórą. Ciągle gryzie, a najchętniej mnie. Kupiłam chyba wszystkie dostępne rodzaje gryzaków na rynku, ale moje ręce są tutaj niezastąpione. Mam szramy i siniaki jak po kocie. Czasem mówię mężowi, że może jednak trzeba było kota wziąć :). 

Je! Od jakiś 3 tygodni zaczęła naprawdę ładnie zjadać obiady, nawet owoce je, choć nadal z umiarkowanym zapałem. Może być miksowane, może być z kawałkami - dla niej żaden problem, ale woli, jak ją karmię. Przy BLW prawie nic nie trafia do buzi. Cóż, z czasem jej się zmieni. 

Bardzo chętnie się kąpie, nalewam jej wody do wanienki ( ma antypoślizgowe dno, więc łatwiej jej utrzymać równowagę), wrzucam zwierzątka i się chlapie. A jak ma dość to łapie za krawędź, wstaje i nie ma mocnych, trzeba wyciągnąć. 

Zasypia już czasem bez cyca, postęp jest. Co jeszcze? Na spacerach nie ma mowy o spaniu, za ciekawe jest wszystko dookoła. Wisi na pałąku i się rozgląda, czasem się zwiesi i patrzy pod koła. Jest miejskim dzieckiem i bardziej ją interesują auta niż park. W autobusie czy metrze zaczepia ludzi i inne dzieci. Czasem pokaże charakterek, ale generalnie jest bardzo pogodna i raczej bezproblemowa. Gdyby jeszcze przesypiała noce, to byłby ideał. No ale ideałów nie ma :)

środa, 6 kwietnia 2016

38 - 40. tydzień - to już 9. miesięcy!

Tak jest, mój maluszek dziś kalendarzowo kończy 9. miesięcy. To tyle, co ciąża. Ale zleciało wyraźnie szybciej... Jaka jest Nela dziewięciomiesięczna? Wesoła. Rozgadana. Kudłata. Roześmiana. Chwali się swoimi dwoma ząbkami na prawo i lewo, zaczepia ludzi. Uwielbia inne dzieciaczki, uwielbia głaskać swoje zdjęcia w kalendarzu (nas też rozpoznaje na zdjęciach i się cieszy). Wygłupia się, żeby rozśmieszyć innych. Pluje, zaciąga się ze śmiechu, robi głośno Ba! Ciągle pełza, siada, pełza i siada, w siadzie wali rączkami w podłogę czy zabawki. Ustawia się do czworakowania, buja się, ale po dwóch kroczkach przerzuca się na pewniejsze pełzanie. Bo aktualnie jej największą pasja jest podciąganie się: na koszach do zabawek, na ławie, na uchwytach do szafek. Na pchaczu. Mamy pchacz z Vtecha z wyjmowanym panelem muzycznym i muszę powiedzieć, że Nela od dawna się nim uwielbia bawić, najpierw bawiła się samym panelem, a od kiedy siada to już całym pchaczem. 

Ale jednocześnie zrobiła się z mojej córci straszna przylepa. Na święta przy odwiedzinach u rodziny wisiała na mnie jak mały koala, na zaczepki reagowała płaczem. Swoją droga zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie nie potrafią uszanować tego, że dziecko potrzebuje się oswoić. Mówię, że potrzebuje chwili, a za pięć minut znowu: a pójdziesz już do mnie na ręce? A co się tak chowasz za mamę? Tekst, żeby złapać na ręce i zabrać do drugiego pokoju, bo jak nie będzie widzieć mamy to nie będzie płakać, już w ogóle rozwalił mnie na łopatki. Czemu te wszystkie ciotki mają takie parcie, żeby wziąć dziecko na ręce i w dodatku wymagają, żeby było zadowolone i najlepiej jeszcze powiedziało wierszyk. Niby same jakieś dzieci kiedyś wychowały, a kompletnie nie szanują potrzeb dziecka. Ja nigdy się u nikogo nie upierałam, żeby brać maluchy na ręce, już szczególnie takie, które się boją. Albo te próby wzbudzenia poczucia winy, nie wiem czy we mnie czy w Neli: co, już nie pamiętasz babci? Brzydka babcia? Chyba trzeba by odpowiedzieć, że tak, żeby dali spokój. No i potem nic dziwnego, że takie wyrywane na silę i wbrew sobie dziecko płacze. A jakoś jak przychodzą znajomi i spokojnie siedzą, to Nela po chwili sama ich zaczepia. No ale może kiedyś myślenie o uczuciach dziecka to była fanaberia i niektórym tak po dziś dzień zostało. Wychodzę na jędzę i egoistkę, ze nie zmuszam dziecka, żeby spełniało oczekiwania innych. Ale niespecjalnie mnie to dotyka. 

Noce nadal są złe lub bardzo złe, teraz idą kolejne zęby, więc nieprędko będzie lepiej. Ale większość nocy Nela przesypia u siebie w pokoju, dopiero jak bardzo marudzi to zabieram ją do nas. Wydaje mi się, że lubi swój pokój, lubi się tam bawić.

czwartek, 24 marca 2016

36., 37. tydzień - do góry!

Pełzanie pełzaniem, ale siadanie jest ostatnio wielką miłością Neli. Co podpełznie trochę, to siada. I staje na czworakach, pohuśta się i pełza dalej. Łapie za meble i podciąga się do stania. I siada. Nasze karmienie wygląda ostatnio tak, że leżymy, Nel ciągnie kilka razy, siada, rozgląda się, bawi się, przyczołguje się z powrotem, próbuje pić do góry nogami. I tak w kółko. Jej pełzanie też się już udoskonaliło: daje nóżki do góry i ciągnie się po skosie. Potrafi być naprawdę szybka.

Z wielkich zmian: moje dziecko śpi we własnym pokoju! Tak mi smutno jakoś było, ale zdecydowaliśmy, ze tak będzie spać spokojniej, bo jednak często się budziła jak kładliśmy się spać. Nawet miałam fantazje, że zacznie przesypiać całe noce. Albo chociaż budzić się tylko 2-3 razy na jedzenie. Niestety nic z tego. Nadal budzi się średnio 6 razy w ciągu nocy, często z płaczem. Nad ranem, jak już zupełnie nie mam siły, przynoszę ją do naszego łóżka. Wtedy pierwsze co ciągnie tatusia za kołdrę czy rękę. Choć dziś postanowiłam być twarda i o 4:30 uspokajałam ją w jej pokoju. Pół godziny mi to zajęło, ale o dziwo pospała potem do 6:30. Jakbym ją do nas przyniosła, to by się już wcześniej wierciła. A no i druga wielka zmiana: obniżyliśmy kompletnie łóżeczko, bo stawała już w nim bez problemu. Nie jest łatwo się tam schylać, ale przynajmniej jak śpi to się nie martwię, czy nie wypadnie.

Wraz z postępem motorycznym przyszedł duży skok w zrozumieniu świata. Nel zakochała się w zdjęciach, w salonie mamy nasze z podróży poślubnej, to ciągle się do niego śmieje i wyciąga rączki, żeby zrobić cacy. Tak samo w kuchni, gdzie jest kalendarz z jej zdjęciami. Jest bardzo przejęta, oglądając własne zdjęcia, i poznaje się bez problemu. Uwielbia się śmiać i właściwie nie trzeba jej rozśmieszać, wystarczy się zaśmiać i ona wtóruje. Chętnie robi "kosi łapci" i "baran buc", zawsze zamyka oczka przed zderzeniem :). Z powtarzania sylab czy dwusylab przeszła w mówienie całymi zdaniami, tyle że w niezrozumiałym języku. Ostatnio też lubi ćwiczyć subtelne piski i wysokie dźwięki.

Jest bardzo uważnym obserwatorem świata, potrafi w skupieniu przypatrywać się, jak odkurzam czy prasuję, i to przez kilkanaście minut.  Najchętniej bawi się niezabawkami typu łyżka, kubek, chusteczki, pudełko, stoper do drzwi czy myszka. Z zabawek królują wydające dźwięki, a przede wszystkim pchacz i jego interaktywny panel. W całym tym odkrywaniu świata ma też ciągle fazy mamowania, kiedy chce albo być na rękach, albo żebym przy niej non stop siedziała i obserwowała, jak się bawi. Jak jest bardzo zmęczona albo coś ją boli, to mama wygrywa z tatą. W pozostałych przypadkach leci do tatusia jak na skrzydłach. 

Jutro jedziemy do Polski na Wielkanoc. Znowu minimum 6 h w aucie, mam nadzieję że jakoś to zniesie.Takie pisanki zrobiłam w tym roku:
Wesołych Świąt i mokrego Dyngusa!

wtorek, 22 marca 2016

Hity i kity dla niemowlęcia - część 1: ubranka

Kolejne przejrzenie garderoby za nami, kolejna siatka za małych ciuszków nazbierana. Przy każdym takim przeglądzie z żalem znajduję ciuszki, których nawet raz nie założyłam Potomce. Cześć sprezentowanych, część kupionych przeze mnie jeszcze przed jej narodzinami, kiedy nie miałam pojęcia, co jest dobre dla dziecka, więc kupowałam to, co mi się podobało. Szkoda tych niepotrzebnie wydanych pieniędzy. Dlatego przygotowałam moją osobistą i subiektywną listę ubranek, które warto kupować, jak i takich, na które szkoda wydawać pieniędzy.

Zacznę od hitów:

1) Body kopertowe

Jako niewprawna matka maluszka byłam zdenerwowana przy każdym przebieraniu i body kopertowe były dla mnie super, bo nie musiałam przeciskać główki przez otwór :). Łatwe zakładanie doceni każda początkująca mama. Dodatkowym plusem jest to, że gdy zawartość pieluszki wydostanie się na bodziaka, łatwo go zdjąć bez rozsmarowywania owej zawartości po pleckach maluszka, co się zdarza przy zakładanych przez głowę bodziakach.

2) Śpiochy

W śpiochach zakochałam się w szpitalu, bo taki zestaw: body + śpiochy był tam podstawą ubierania dziecka. Śpiochy są megawygodne dla dziecka, nic się nie zawija, nie zsuwa, stópki zawsze zakryte i nic nie uciska w brzuszek. Szczególnie godne polecenia, gdy dziecko ma jeszcze kikut pępka i nie chcemy go spodenkami podrażniać. Nel się nanosiła sporo śpiochów i z żalem się z nimi pożegnałam, jako że w rozmiarze większym niż 68 już się tego nie dostanie.

3) Rajtuzki

Rajtuzki to podstawa! Potomka od początku przejawiała niesamowity talent do ściągania skarpetek, więc od kiedy skończyło się upalne lato, rajtuzki są w ciągłym użyciu. Ważny jest szeroki ściągacz u góry- żeby nie uciskać niepotrzebnie małego brzuszka.

4) Spodenki z szerokim ściągaczem

Jak już zestaw body plus spodenki, to niezastąpione są spodenki z szerokim ściągaczem na górze, bo dziecko nic nie uciska, nic się nie zsuwa, fajnie i wygodnie. Ja takie spodenki kupowałam np.z Tchibo.


A teraz moje kity:

1) Ubranka jeansowe

Dżins dla niemowlaka to naprawdę pomyłka. Wiem, że wygląda mega uroczo, taki mały dorosły. Ale to niemowlę będzie miało jeszcze całe życie, żeby wyglądać jak dorosły. A teraz najważniejsze jest, żeby miało ciepło i wygodnie. Czy spodenki, czy kurteczka, czy sukieneczka z dżinsu - nie są wygodne dla kogoś, kto właśnie odkrywa możliwości swojego ciała.

2) Wszystko zapinane na plecach

Kto to wymyślił? Dziecko pierwsze pół roku życia spędza głównie leżąc na pleckach, więc nie wiem, czemu coś miałoby je tam ciągle uwierać. Nawet małe guziczki. Nie i już.

3) Buciki

Buty dla dziecka, które jeszcze nie uczy się chodzić jak dla mnie zupełnie mijają się z celem. Stopy są dla dziecka ważnym organem poznawczym, musi opanować ich motorykę, swobodnie nimi operować, a nie trzymać wciśnięte w jakieś sztywne trampeczki, bo to ładnie wygląda. Na chrzciny czy na chwilę w gości ok, ale codziennie - bez sensu.

4) Kurteczki

Kurteczki to kolejne urocze ubranko "mały dorosły", które przy niemowlęciu zwyczajnie nie jest praktyczne. No bo po co mam ubierać dziecko w spodenki (najlepiej dżinsy oczywiście) i kurteczkę, która mu się będzie zawijać na pleckach (nerki na wierzchu, hura!), gdy mogę całego malucha zawinąć w kombinezon? Najfajniejsze kombinezony mają zawijane stópki i rączki, więc odpada zastanawianie się, jakie buciki czy rękawiczki do tego. Dziecku jest jednolicie ciepło. 

Nie dodam sukieneczek do kitów, bo choć praktyczne nie są, a spora część jest niewygodnych, to od czasu do czasu je zakładam. Choć Potomka dostaje ich tyle, że musiałaby dwa razy dziennie zmieniać, żeby można było uczciwie powiedzieć, że z nich skorzystała. Przy okazji- jak ktoś się zastanawia, co kupić dla małego dziecka znajomych, to podpowiem, że piżamki (pajace) są super wyborem. Nel nigdy pajaców nie dostała, a to taka przydatna rzecz, dużo fajniejsza niż setna sukieneczka...


poniedziałek, 7 marca 2016

31.-35. tydzień - kamienie milowe

Chwilę mnie tu nie było, bo dzieć coraz bardziej absorbujący, a i rzeczy do załatwienia sporo. W międzyczasie Nel skończyła ósmy miesiąc życia. I ile się podziało! Mamy już 3 zęby! Dwie dolne jedynki i jedną górną. Karmienie piersią przez moment stało się niebezpieczne, ale udało mi się wytłumaczyć dziecku, że to boli i już nie gryzie. Uff.
Druga podstawowa zmiana: Nel pełza! Pomyka aż miło! Niestraszne jej kafelki, grunt, ze w przedpokoju można się dobrać do butów. Pełzanie zasadniczo zmieniło wiele rzeczy w naszej codzienności, z jednej strony dłużej się sama pobawi, z drugiej trzeba naprawdę uważać, bo pomysły ma że hoho. Przymierza się też do raczkowania, ale póki co tylko staje na czworakach. No i siada sama z leżenia, oczywiście. 
Jedzenie hmm, no próbuje różnych rzeczy, ale sporo zjada tylko kaszki na dobranoc (grysik albo kleik ryżowy). Warzywka na obiad zje po pare, paręnaście łyżeczek, ale raczej nie jest to 190 ani nawet 100 g. Ze słoiczków zrezygnowałam, bo nie lubi, świeżo ugotowane warzywa wchodzą lepiej, szczególnie wymieszane z mięskiem. Owoce to nadal nic interesującego, ale jak jem jabłko czy gruszkę i dam jej samej pogryźć, to trochę zje. Ogólnie nadal króluje cyc. Tak więc trochę je BLW, trochę daję jej łyżeczką. Nie spinam się, że ma być tak, czy siak, po prostu patrzę, co jej pasuje.
A poza tym jest strasznie wesoła, do wszystkich się śmieje, zaczepia, nawet ludzie, którzy nie przepadają za dziećmi nie potrafią się oprzeć jej urokowi i tej bujnej czuprynce. Gada jak katarynka, ulubiona fraza to BABUM, ale jest też ABU, ME, GE, GA... Mnóstwo parskania, plucia, pisków...

środa, 10 lutego 2016

29.,30. tydzień - leniuszek, ale gadatliwy

Za nami tygodniowy pobyt w Polsce. Nela poznała mnóstwo nowych kuzynów i kuzynek, ciotek i wujków. Mimo że ostatnimi czasy bardzo na mnie wisiała, okazała się być zaskakująco towarzyska. Do większości osób szła na ręce bez większego problemu, aczkolwiek wybrani wywoływali stanowcze protesty. Od czego to zależy - nie wiem, ma dziecko swój charakter. Dziadkowie zakochani we wnusi, mnóstwo czasu z nią na macie spędzali. A ona zadowolona, ze w centrum uwagi. A propos maty - zamówiłam sobie wreszcie matę z Babypol i jestem bardzo zadowolona, jest solidnie zrobiona, ładna i dobrze izoluje. No i jest na tyle duża, że można się przy małej na niej położyć i bawić. 

Nel zrobiła się strasznie rozgadana, jak jej się nudzi samej na macie to się drze: e! EEE!, sylaby też jej świetnie idą. Ale ogólnie ruchowo jest trochę wolniejsza niż w normach, do raczkowania jej jeszcze daleeko, póki co tylko tyłek do góry dźwiga. Trochę mnie postraszyli że może warto jej rehabilitanta poszukać czy coś, ale dla mnie to przesada. Dopiero co byłyśmy na kontroli u lekarza i rozwija się ładnie, a to, że jest leniwa i ćwiczy mniej niż inne dzieciaczki na brzuszku, to nie powód do paniki. Jasne, fajnie się chwalić, że dziecko szybko zaczęło raczkować czy chodzić, ale nie będę nic na siłę robić. Nel już nieraz pokazała, że lubi robić rzeczy w swoim czasie.

Jedzenie - grysik jest jej ulubionym jedzeniem, wciąga na noc ok. 100 mL z chęcią. Warzywka - różnie, najlepsza jest dynia zdecydowanie. Dziś po raz pierwszy ładnie wzięła w rączkę kawałek marchewki i ziemniaka i sama jadła! Wreszcie! Z owocami trochę gorzej, póki co wszystkie bez wyjątku wywołują odruch wymiotny, nawet jak wymieszam trochę z grysikiem to już grysiku nie ruszy. 

A poza tym przytulak z niej straszny, wystarczy się koło niej położyć na macie to się przyturla aż na mnie włazi. Uwielbia, jak się ją głaszcze i całuje. Sypia już dużo lepiej i większość nocy przesypia sama.

środa, 27 stycznia 2016

27., 28. tydzień - maruuda!

Dziś rano miałam oficjalnie ochotę wsadzić dziecko w koszyk z podpisem: oddam w dobre ręce i wystawić przed dom. No bo ile można? Co godzinę darcie się, płacz taki, że sąsiedzi nas już pewnie nienawidzą. Mąż wkurzony się rzuca w łóżku, ja próbuję ją uspokoić... I tak od Świąt. Dwa tygodnie były lepsze jak zaczęła dostawać kaszkę na noc. A teraz od tygodnia znowu to samo. Ja już nie wiem, co jej jest. Jak czytam, że inne dzieci w jej wieku już przesypiają noc, to mi się płakać chce. Ja bym była szczęśliwa, jakby się budziła 3 razy na jedzenie, tak jak kiedyś. A teraz nie dość, że z nią śpię, to jeszcze co godzinę wrzeszczy. Uspokaja się przy piersi, ale nawet nie jedzeniem, tylko tak sobie ciumka. Chyba nie muszę dodawać, jakie mam obolałe cycki przez to. Nie wiem, czuję się zła matką przez to, może ona czegoś potrzebuje, czego jej nie daję czy coś. 

Duży temat ostatnio: żłobek. Wreszcie się zebrałam do tematu i okazało się, że w ostatniej chwili, bo większość żłobków tutaj prowadzi nabór w styczniu, mimo że rok żłobkowy się zaczyna od września. Ten wrzesień nam akurat pasuje, bo będzie miała 14 miesięcy, to powinno w sam raz być. Chociaż na ten moment mam wątpliwości, czy będę ją umiała oddać pod cudzą opiekę. Ale z drugiej strony myślę, że dla takiego malucha kontakt z innymi dziećmi to fajna sprawa. Nel już się bardzo interesuje innymi maluchami, póki co za mało umie, żeby wchodzić w interakcje, ale obserwuje z wielką uwagą. Po namyśle przestałam brać opcje Tagesmutter pod uwagę, bo mimo, że tam grupy są mniejsze, to jednak nikt nie kontroluje, jak opieka na codzień wygląda. Wydaje mi się, że w żłobku będzie w lepszych rękach. W naszej okolicy nie ma zbyt wielu żłobków, ostatecznie złożyłam podania do dwóch. Moim faworytem jest żłobek prowadzony wg metody Montessori, byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby udało nam się tam dostać. Ale konkurencja jest spora, więc zobaczymy, jak to będzie. 

Z postępów na szybko: Nel nauczyła się wygłupiać, umie się też droczyć. Pełznąc i turlając się, potrafi dotrzeć tam, gdzie chce. Podnosi też tyłeczek do raczkowania, ale póki co rączki są za słabe, co ją oczywiście złości. Bardzo ładnie wychodzi jej dzielenie sylab, wychodzą ciągi Bła, ba, ga... Je raczej chętnie, choć nadal często się krzywi na nowe smaki, nawet jeśli to słodkie owoce są.

środa, 13 stycznia 2016

26. tydzień - rozszerzamy dietę ;)

Na pół roku zaczął się mój maluch z brzuszka na plecki przewracać, mamy więc komplet. Na szczęście na przewijaku jeszcze uleży ładnie. Chociaż od kiedy rozszerzamy dietę, zamiast przewijaka jest potrzebniejsza umywalka. Póki co zaliczyliśmy ziemniaka, marchewkę, batata, brokuła, szpinak, a dziś a deser gruszka, bo podobno dobra jest na zatwardzenia, a mój maluszek ma z tym problemy, od kiedy je coś poza mlekiem. Za to jak już zrobi kupę to jest stan alarmowy i zazwyczaj wymaga przebrania. 

Dzisiaj byliśmy na kolejnym kontrolnym badaniu U5. Jak zawsze obsuwa, czekanie, dwa rzędy wózków w przychodni. Ale cieszę się, że się tu zapisaliśmy bo gabinet jest ładny, nowy, wszystko przyjazne dziecku, a lekarze też w porządku. Nel waży 7,4 kg, ma 70 cm długości, rozwój jak najbardziej prawidłowy. Jako że ostatnio zaczęła bać się obcych, byłam przygotowana na jakieś  ryki, ale pani doktor jej się najwyraźniej spodobała, była grzeczna i zainteresowana i usilnie próbowała obgryźć jej rękę. Lekarka próbowała mnie namówić do podawania fluoru, ale jakoś nie mogę się przekonać. 

Śpi nadal ze mną, ale na weekend chcę zrobić eksperyment i przenieść ją do jej pokoju na noc. Może właśnie spokojniej pośpi jak nikt jej się nie będzie kręcił po pokoju w nocy? Na ostatniej gimnastyce pleców położna podkreślała, że często to rodzice nie są gotowi, a nie dziecko. Może i tak? Warto spróbować, bo chociaż generalnie super się do niej w nocy poprzytulać, to nie cierpię spać na boku, no i śpię czujniej przy niej, więc do wysypiania się mi daleko.

wtorek, 5 stycznia 2016

23.- 25. tydzień - to już pół roku!

Chwilę nie pisałam, bo były przygotowania do Świąt, Święta, Sylwester i mąż w domu przez dwa tygodnie, więc chcieliśmy spędzać jak najwięcej czasu we trójkę. No i w międzyczasie, zupełnie niespodziewanie, moje maleństwo stało się PÓŁROCZNIAKIEM. Szok! Dopiero co urodziłam, a tu już 7,4 kg żywego malucha, który non stop guga, turla się, śmieje się, poznaje rodziców i jest ciekawy wszystkiego dookoła. Dobra, czasami jeszcze śpi, ale generalnie szkoda jej czasu na to. W ostatnim tygodniu przyśpieszyła z postępami, choć przewracać nauczyła się już wcześniej to zazwyczaj robiła to 2-3 razy dziennie, przez resztę czasu satysfakcjonowało ją leżenie na plecach i manewrowanie zabawkami przed buzią. Teraz już ciągle się przekręca i wreszcie potrafi naprawdę długo na brzuchu się zająć bez płakania. Alleluja!

Z okazji Świąt Nel dostała swoją pierwszą marchewkę. Kupiliśmy krzesełko z IKEA i zestaw śliniaków. Miało być BLW, ale okazało się, że mój dzieć należy do tych nielicznych, które nie pakują wszystkiego jak leci do buzi. Tak więc marchewka została rozsmarowana po blacie, śliniaku i rajstopkach, a w buzi znalazła się tylko dzięki pomocy łyżeczki. Wiem, zgodnie z zasadami BLW powinnam odczekać, aż będzie gotowa, ale wydaje mi się, że już czas, żeby się z warzywami oswajała, szczególnie że te pierwsze próby trwają jednak długo - jedno warzywo przez trzy dni, to daje nam ledwo 10 warzyw na miesiąc! A niestety już nieraz czytałam w grupie BLW wypowiedzi zaniepokojonych mam, których kilkunastomiesięczne dzieci nie chcą nic poza mlekiem mamy jeść. Wydaje mi się, że to też może być skutkiem późnego rozszerzania diety (wg niektórych badań do 6,5 miesiąca powinno się zacząć, aby tego uniknąć). Tak więc na dzień dzisiejszy zaliczyliśmy już brokuła, marchewkę, ziemniaka i jabłko (prawdziwie bio od dziadków z sadu). Nel zawsze dostaje parę słupków danej rzeczy na blat i jak tylko zacznie wkładać  do buzi, odejdziemy od papek. Nie zdecydowałam się na słoiczki, bo cóż, dla mnie to jest jednak żywność wysokoprzetworzona, świeże warzywa, nawet nie bio, zawierają z pewnością więcej substancji odżywczych. Będziemy same gotować!

Jaka jest ta moja córa półroczna? W rozwoju postawiła póki co na zdolności komunikacyjne: umie już ga, da, aba, bu, ma, ne (nie), i co ciekawe konkretne dźwięki powtarza w tych samych sytuacjach, np. mmmmbu jak się żali, da jak chce zagadać itd. Uwielbia też jak się bawimy w Indian, czyli ona wydaje jednostajny dźwięk a ja daje jej palca i wychodzi łałałałała :). Śmieje się bardzo dużo, nawet jak w łóżeczku płacze to wystarczy podejść i już się cieszy. Jest bardzo skupiona i uważna, na bujaczku czy macie potrafi długo obracać jedną zabawkę, przekładać z rączki do rączki i analizować. Na spacerach nie potrzebuje zabawek, obserwacja otoczenia wystarcza, szczególnie że od Świąt już jeździ w spacerówce. Podobnie jest z jazdą samochodem.

Niestety im lepiej rozumie swoją odrębność tym większy przytulak się z niej robi. Od 3 tygodni sypia z nami bo inaczej rzuca się i płacze przez sen. Uwielbia się przytulać, dużo ją całujemy, najchętniej zasypia, gdy ją głaszczę po buzi. Ulubione zabawki to teraz miękkie klocki, które dostała pod choinkę, i książeczki. Własne stopy oczywiście też. No i metki od wszystkiego! Zębów póki co brak. Włoski jej się coraz bardziej kręcą, a czupryną mogłaby niejednego roczniaka zawstydzić. 

A najważniejsze co mogę o niej napisać to że jest słodka i kochana, i spędzanie z nią czasu sprawia mi niesamowicie dużo radości. Jest też córeczką tatusia - od początku robiłam wszystko, żeby jak najwięcej czasu spędzali razem, zaganiałam męża do przewijania czy usypiania i nie było, że ja coś robię lepiej czy szybciej. Nieraz ugryzłam się w język, żeby go nie poprawiać czy pouczać, ale wychodziłam z założenia, że nie ma jednej najlepszej metody na wszystko, a różnorodność jest też korzystna dla rozwoju dziecka. I teraz to procentuje - oboje się uwielbiają, a ja mogę zostawić Nel z tatusiem i spokojnie skoczyć na zakupy.