Ostatnio odwiedziłam moją serdeczną koleżankę- Anię, która szczyci się uroczym trzyletnim synkiem. Po wstępnych zachwytach przyszedł czas na kawę i ciasto i oczywiście małe ploteczki, synek krążył wokół nas jak satelita, a to udając psa, a to ciągając traktor.
Synek, co ważne, był owocem wpadki, i pojawił się w niezbyt korzystnym dla rodziny czasie; Ania podkreślała jednak, że jest najlepszym, co jej się w życiu przydarzyło, że czuje się spełniona jako matka i że żałuje, że już na studiach nie zmajstrowała sobie takiego, to już by był "odchowany". Zaskoczyło mnie to trochę, bo kto jak kto, ale Ania na studiach nieźle dawała czadu i niejedną imprezę zakończyła nad ranem i w stanie mocno alkoholowym. Z tego, co pamiętam, sprawiało jej to sporo frajdy. Ale cóż, przychodzi dziecko, zmieniają się priorytety. Młody w tym czasie zdążył wylać na dywan soczek z kubka-niekapka (więc to jednak tylko marketing!); Ania zręcznie opanowała sytuację i powróciła z dokładką ciasta.
Szymonek to takie wspaniałe dziecko- podjęła rozmowę. No tak, zapomniałam powiedzieć, 90% moich dzieciatych koleżanek ma synków Szymonków. Taki trend. Pozostałe 10% ma córki Majusie.
Powinnaś też sobie takiego dzieciaczka sprawić, to samo szczęście- kontynuowała, jednocześnie rysując synkowi traktor.
No to kiedy drugie? odbiłam piłeczkę, a Ania mało nie zachłysnęła się kawą. Drugie? Zwariowałaś? Ledwo wygrzebaliśmy się z tych pieluch, wreszcie Szymon śpi u siebie w pokoju, i znowu mielibyśmy od początku zaczynać? Pamiętasz w ogóle, że ja w ciąży przytyłam 20 kilo? Sporo czasu mi zajęło, żeby się tego pozbyć.... Fakt, figurę ma świetną. I tak litania powodów, dla których nie mogą się na drugie zdecydować, ciągnęła się jak kolejka do wyprzedaży, by w końcu zgrabnie zawiesić się na najbardziej oczywistym- nie stać nas na drugie dziecko.
Tutaj, muszę przyznać, ponownie się zdziwiłam, bo przed chwilą demonstrowała mi najnowsze zabawki Szymona z urodzin i kosztowało to wszystko ze 400 zł co najmniej, a zawartością jego pokoju to można by spokojnie obdzielić Dom Dziecka. Zmieniłyśmy później temat, ale po spotkaniu zaczęłam się zastanawiać, jak to naprawdę jest: dlaczego z jednej strony ludzie deklarują, że dziecko to dla nich największe szczęście i sens życia, a jednocześnie panicznie reagują na choćby wzmiankę o drugim? Czy tego szczęścia nie byłoby wtedy więcej? Problem nie leży przecież w finansach, bo wszyscy moi znajomi wydają zawrotne sumy na swoich jedynaków, a babcie i dziadkowie dokładają też niemało? Jest to dla mnie paradoksem; może możliwym do zrozumienia tylko dla tych, którzy dziecko już mają. Jak sprawdzę na własnej skórze, to na pewno opiszę wnioski.