czwartek, 25 czerwca 2015

37. tydzień - 22 dni do porodu

Czytam swojego ostatniego posta i się wstydzę za niego... Niesamowite, jak się potrafię czasem nakręcić właściwie bez powodu. Teraz widzę, jak niesprawiedliwe jest to co napisałam o mężu. Ale niech zostanie na pamiątkę moich huśtawek nastrojów :).

37. tydzień to już ciąża donoszona! Fanfary i konfetti! Szampan też by się przydał, ale jeszcze musi poczekać.... Chyba oboje potrzebowaliśmy potwierdzenia, ze w razie czego jesteśmy gotowi. Na weekend mąż pomalował pokój dziecinny, skończył też skręcać łóżeczko, już nawet materacyk odpakowałam, żeby się wietrzył. Przewijak też już przyszedł. Tym samym wszystkie pozycje z listy wyprawkowej zaliczone. Jestem dumna, że powstrzymałam się przed kupnem wielu gadżetów, raczej mamy to, co się naprawdę przyda, a resztę się dokupi w miarę potrzeb. Jedyne, czego jeszcze brakuje, to lampa do dziecięcego i jakaś ładna firaneczka.

W tym tygodniu byłam się spotkać z ginekologiem, który będzie odbierał mój poród. Generalnie kobietki w Praxis bardzo miłe, zrobiły mi KTG dla odmiany w pozycji siedzącej. Mała oczywiście nie mogła się powstrzymać i na tyle się wierciła że 3-4 razy sygnał znikł. Żadnych skurczy nie zapisało i szczerze mówiąc wydaje mi się że póki co żadnego nie miałam, chwilami mnie pobolewa brzuch jakby okresowo ale skurczem tego nie mogę nazwać. Pan doktor powiedział że wszystko ok, poród zapowiada się raczej bez szczególnych komplikacji więc mogę tam rodzić. Co prawda liczyłam że chociaż szyjkę sprawdzi, ale to była tylko rozmowa przy biurku. W każdym razie papiery wypełnione, jak się coś zacznie dziać to będą juz wiedzieli co i jak. Za to w przyszłym tygodniu mam obiecane USG z pomiarami u mojej ginki to się dowiem jaka duża jest Mała.

Samopoczucie ogólne dobre, brzuch mi już trochę opadł, do łazienki wstaję nadal raz w nocy więc do przeżycia. Na puchnące nogi pomagają pończochy uciskowe, z kręgosłupem jest trochę lepiej bo wczoraj zrobiłam z 6 km piechotą i nawet wieczorem mi nie dokuczał bardziej niż zazwyczaj. Chyba sobie już odpuszczę oszczędzanie się, czas się zabrać za okna itd. Nie chcę przenosić! Wczoraj ustaliliśmy, że fajną datą byłby 15. lipca, łatwe do zapamiętania; 7. lipca też byłby niezły....Ale wiadomo że Mała sama wybierze, kiedy jej pasuje. Ja będę szczęśliwa jak nie będzie cc :).

sobota, 20 czerwca 2015

Gorsze dni

Muszę się trochę wyżalić...

Ja już pisałam, nie znoszę ciąży najlepiej. Po pierwsze, dokuczają mi bóle pleców. Po drugie, nie należę do tych szczęściar, którym dodatkowe kilogramy idą tylko w okrąglutki brzuszek. U mnie niestety cała sylwetka zrobiła się masywniejsza, szczególnie uda i takie tam "krągłości". Dodatkowo coraz bardziej puchną mi właśnie nogi, ręce, ostatnio nawet stopy. W związku z tym nie wyglądam najlepiej i nie czuję się najlepiej. 

Mam wrażenie, że mój mąż ma tego coraz bardziej dość. Starał się być wspierający ale to już dla niego za długo trwa, robi się coraz bardziej zniecierpliwiony, kiedy mu się na coś skarżę. Kiedy mu wczoraj wieczorem powiedziałam, że się czuję cała obolała, to stwierdził, że mówię jak jego matka. Miło, porównywać żonę w 9tym miesiącu ciąży do emerytki hipochondryczki...On myślał, że jak zrobi parę masaży, to mi przejdzie jak ręką odjął i będę z powrotem śmigać jak łania. Zresztą jak gdzieś idziemy to też się irytuje że tak wolno chodzę. Niby zabrania mi sprzątać łazienkę, ale sam się do tego nie weźmie. I tak ze wszystkim.

W dodatku w ogóle przestał mnie postrzegać jako kobietę. Jak się przytulam to się za chwilę odsuwa, że o czymś bliższym w ogóle nie wspomnę. Czasem się pyta, ile przytyłam, ale nigdy nie powie, ze i tak ładnie wyglądam, co najwyżej, że na pewno szybko schudnę po porodzie. Przez to czuję się jeszcze bardziej nieatrakcyjna niż przez te głupie kilogramy... Ostatnio jego kuzynka chciała, żeby jej wysłać jakieś moje zdjęcia - poprzeglądał i się okazało, że praktycznie nie mam żadnych ciążowych poza tymi cotygodniowymi. I oczywiście pretensja do mnie, że się nie daje fotografować. Gdzie ja jakiś dobry miesiąc temu go prosiłam, żeby mi jakieś ładne zdjęcia porobił, żebym miała na pamiątkę. Owszem, zrobił trzy wtedy, i na więcej się już nie zanosi...

No i ostatnia rzecz, która mi przykrość sprawia, to to, że mój mąż praktycznie w ogóle sam z siebie nie dotyka brzuszka czy nie próbuje coś mówić do małej. Parę razy to zrobił, ale  teraz, kiedy jesteśmy już tak blisko końca, nie próbuje jakiejś więzi budować. Nie ma tak, żeby np. wieczorem pogłaskał brzuszek na dobranoc albo sam z siebie zainteresował się czy kopie. Jak mu położę rękę na brzuchu to po paru sekundach zabiera, trudno żeby w takim krótkim czasie mała akurat go kopnęła...

Ot, takie moje ciążowe żale...








czwartek, 18 czerwca 2015

36. tydzień - 29 dni do porodu

Za nami kolejna wizyta u endokrynologa i ginekologa. U endokrynologa - naczekałam się niesamowicie, ale rozumiem, normalnie się tam czeka na wizytę parę miesięcy, mnie ze względu na ciąże wcisnęli w 3 tygodnie, to wiadomo że raczej miałam taki termin pomiędzy. Pobrali mi krew, zrobili kolejne USG tarczycy i tyle. Na razie mam pozostać na starej dawce, zostanie skorygowana po porodzie, mam się zgłosić 3 - 6 miesięcy po na dobranie nowej dawki. 

U ginekologa niesamowita kolejka, niby byłam umówiona na godzinę a i tak czekałam przeszło godzinę zanim mnie nawet zważyli. Cóż, chyba sezon urlopowy się rozpoczął ;). A ważenie to nic przyjemnego - przez ostatnie 3 wizyty ważyłam dokładnie tyle samo a teraz nagle 4 kg na plusie - skąd, kiedy? Czyżby ta woda się znowu zaczęła zatrzymywać? Czy mści się na mnie to, że tak niewiele się ruszam ze względu na bóle kręgosłupa? Cała nadzieja w karmieniu piersią, że uda mi się to wszystko zrzucić.

Na KTG góry i doliny bo córcia postanowiła się powiercić. A u samej lekarki króciutko, tylko sprawdziła szyjkę i przy okazji wymacała, że główka dalej na dole (serio, tak jest nisko ze ją można tak o wymacać dowcipnie?szok!). Pytała o mój wybór szpitala, chyba nie była zachwycona, bo wspomniała, że tam to pośladkowego porodu by nie odebrali. Mi to nie przeszkadza, po poczytaniu nie zdecydowałabym się na poród pośladkowy, dla mnie za duże ryzyko dla dziecka. Już wolę cesarkę. Ale skoro Mała leży jak powinna, to nabieram nadziei na poród naturalny. Boję się, ale wierzę, że we dwie damy radę. No i tatuś póki co deklaruje obecność i pełne wsparcie. 

Z przygotowań; w ten weekend będzie malowanie pokoju dziecinnego! I szyję literki, ale mam dopiero cztery. Że też takie długie imię wybraliśmy ;). Mam nadzieję, że będzie ładnie.

Nadal największym moim problemem są plecy. Boli mnie krzyż niesamowicie, nieważne czy siedzę przy stole, czy chodzę gdzieś dłużej - od razu się odzywa... Pomaga robienie przerw z leżeniem na boku i masaż. Mimo to czuję się jak kaleka. Mogłabym już za tydzień urodzić! Będzie ciąża donoszona :).

czwartek, 11 czerwca 2015

35. tydzień - 37 dni do porodu

Weekendowe upały dały mi się nieźle we znaki. Nogi jak balony, krew z nosa... Oby w okolicach porodu nie było aż tak gorąco! Z żalem postanowiłam schować obrączkę i pierścionek zaręczynowy do kasetki, zanim mi się zablokują na palcach. W ogóle mało używam biżuterii w ciąży, nawet od złotych kolczyków bolą mnie uszy, a łańcuszki zaczęły mnie irytować...

Mój nieoceniony mąż zaczął wieczorami ćwiczyć masaż pleców, którego nauczył się na szkole rodzenia; dla tego samego faktu warto było na nią chodzić! Niby niedługi masaż, a bardzo pomaga na moje bóle krzyżowe... Zastanawiam się, czy to dlatego, że mam skoliozę, czy po prostu dodatkowe obciążenie robi swoje, ale faktem jest, że plecy są moją największą zmorą w ciąży. W sobotę mieliśmy gości i było cudnie, ale po czterech godzinach siedzenia przy stole w jednej pozycji bolało niesamowicie. Całe szczęście, ze nie chodzę do pracy, więc w ciągu dnia trochę spaceruję, trochę leżę na boku, zmieniam często pozycje i jakoś to idzie. 

Z postępów w wyprawce: wybraliśmy kolor pokoju dla Malutkiej, w przyszłym tygodniu go pomalujemy! Wiem, ze późno, ale przez pierwsze pół roku będzie spała z nami w sypialni, więc mamy jeszcze czas na urządzanie jej pokoju. I zabrałam się za szycie materiałowych literek z jej imieniem, tak żeby miała coś własnoręcznie wykonanego ode mnie. Dużo zabawy, ale sprawia mi to niesamowitą przyjemność.

Zadzwoniłam się też umówić do mojego upatrzonego szpitala, ale nie jest tak prosto - oni stosują system lekarzy prowadzących, tzn. mają trzech lekarzy obsługujących porodówkę, trzeba u jednego z nich się najpierw umówić i on później jest wzywany do porodu jak się zacznie. Tak więc umówiłam się u lekarza, który prowadził wieczór informacyjny, bo wydawał się sympatyczny i kompetentny. Wizyta za dwa tygodnie, ustalimy szczegóły porodu itd. Za dwa tygodnie będzie to już ciąża donoszona!

środa, 3 czerwca 2015

34. tydzień - 44 dni do porodu

Ten tydzień był pełny emocji. Zabrałam się wreszcie za szpitale: rozpatrzyłam możliwości i zdecydowałam, ze zwiedzimy dwa w naszym mieście. Pierwszy to szpital, w którym chodziłam na SR, jest niecałe 2 km od naszego domu. Ponieważ jest niewielki, myślałam, że na wieczorze informacyjnym będzie z 5 par może, natomiast było z 25... Spotkanie prowadził lekarz, położna i pielęgniarka, dużo mówili o filozofii szpitala, naturalnym podejściu do porodu itp. Jest to jedyny szpital w tym mieście z wyróżnieniem za podejście do kwestii dziecka i matki. Są 3 sale porodowe, mają ok. 1-2 porody dziennie, więc można liczyć na dobrą i indywidualną opiekę. Wady? Zawsze jakieś są :). Po pierwsze, przyjmują tylko "zdrowe" ciąże, jako że na miejscu nie ma kliniki dziecięcej. Jak to lekarz podkreślił, jak się coś zacznie dziać przed skończonym 36. tygodniem ciąży, to nie ma sensu się do nich zgłaszać, bo jeśli dziecko będzie potrzebowało pomocy to i tak je odeślą do kliniki. Po drugie, mają pokoje 3-osobowe, co prawda większość czasu są tam tylko 2 osoby na sali ale może się zdarzyć, ze i 3 będą. Dziecko jest cały czas przy matce na sali. Mimo wszystko wrażenia mieliśmy bardzo pozytywne i stwierdziłam, że o ile żadne komplikacje się nie pojawią, to to byłby szpital gdzie chcę rodzić.

Dzień później poszliśmy do kliniki Hallerwiese, znanej na cały land z tego, że każdy poród przyjmują. Mają doświadczenie nawet w opiece nad półkilogramowymi wcześniakami i nie ma takiej komplikacji, która mogłaby ich zaskoczyć. Na spotkaniu było oczywiście niesamowicie tłoczno. Tutaj podstawowa różnica: mają 5 sal porodowych, a przyjmują ok. 3000 porodów rocznie, co daje ponad 8 dziennie... Zazwyczaj są 3 położne, w razie tłoku bywa, ze i 5 na raz pracuje. Położna opowiadała, że i 10-15 porodów się zdarza i wtedy też sobie radzą. Sale są bardzo ładne, mają nawet wannę do porodów. Po porodzie dziewczyny są lokowane z dzieckiem w dwuosobowym pokoju. Największą zaletą tej kliniki jest to, że na miejscu jest klinika dziecięca, dodatkowo mają doświadczenie ze wszystkim, przyjmują np. porody pośladkowe. Co było dla mnie szczególnie interesujące, wykonują też obrót zewnętrzny, gdy dziecko jest źle ułożone a matka mimo wszystko preferuje poród naturalny.

Porównując oba te miejsca doszłam do wniosku, że mały szpital z rodzinną atmosferą byłby dla mnie lepszym wyborem niż wielka klinika z mnóstwem rodzących jednocześnie. Z jednej strony w klinice niby bezpieczniej, z drugiej jednak, gdyby coś się działo, to ze szpitala do kliniki jest tez niedaleko (ze 3 km?). Co jest dla mnie tez argumentem, to fakt, że przy takiej ilości rodzących/noworodków/odwiedzających jednak wzrasta ryzyko różnych infekcji i niefajnych bakterii, które się mogą czaić na moje biedne maleństwo. To pewnie moje skrzywienie zawodowe.

Dzisiaj, dzień po zwiedzaniu kliniki, miałam kolejną kontrolną wizytę. KTG w porządku, hemoglobina do góry, wreszcie USG i chwila prawdy. I co, obróciła się? Chyba nie - zaczęła moja ginka, wyczuwając wypukłość po prawej stronie od mojego pępka. - A jednak! Wypukłość okazała się być wypiętą pupcią, a główka leży ładnie w miednicy. To pani porozmawia z córką, żeby tak już została... No i wyszłam cała w skowronkach, ale macam się co chwilę po brzuchu, bo córcia wyprawia dzikie harce, a ja się boję, żeby jej się nie odwidziało... Chyba się dzisiaj nie odważę położyć spać. Liczę, ze grawitacja ją już utrzyma w dole. 

Uff, tym samym temat zewnętrznego obrotu odpada. Więc jednak uda się naturalnie? Co za ulga! Zaczęłam już masaż krocza specjalnym olejkiem, trochę to dziwne ale jak już kupiłam to używam, w dodatku bardzo przyjemnie pachnie ten olejek, więc czemu nie?

A z liczb, mała osiągnęła już 2400 g i 44 cm, więc w sam raz! Następna wizyta + endokrynolog za dwa tygodnie!