poniedziałek, 21 września 2015

11. tydzień - kryzys...

Nel rośnie i rozwija się niesamowicie. Odkryła swój języczek i teraz ciągle go chowa i wystawia, jak automat z biletami. Albo się oblizuje. No przerozkoszna jest przy tym, mogłabym ją schrupać. Coraz częściej się skupia, uwielbia patrzeć na lampy, na zabawki, macha rączkami w ich kierunku, a jak jej włożę grzechotkę w rękę to potrafi ją długo potrzymać i sobie macha. Wypracowałyśmy sobie już jakiś rytm i idzie nam coraz lepiej. W sobotę dałam się namówić na danie z kuchni tajskiej, bo byliśmy na zakupach i to było jedyne dostępne żarcie.Niby nie było pikantne, ale Nel darła się wieczorem i przez 45 min nie mogłam jej uspokoić. To było straszne... Także wszystkie info w stylu "dieta matki karmiącej to mit" to dla mnie ściema... 

Niby się poukładało, zaczęłam robić nawet coś dla siebie troszkę, a tu bum! dopadł nas kryzys małżeński. A ja naiwnie myślałam, że nas to ominie, że świetnie nam się układa, może mało czasu na wszystko i z pewnych rzeczy trzeba było zrezygnować, ale za to jest Nel...Najwyraźniej była to tylko moja perspektywa, bo wczoraj usłyszałam, że niewiele zostało z naszego małżeństwa. To strasznie przykre usłyszeć coś takiego od własnego męża. Wszelkie próby rozmowy, propozycje co zmienić, zostały szyderczo skomentowane. Jest mi bardzo przykro. W nocy nie mogłam spać. Nie wiem, co dalej... Wychodzi na to, że dziecko było moją zachcianką a nie wspólną decyzją. Najgorsze jest to, że nie mam gdzie pójść, żeby sobie w spokoju przemyśleć. Nie mam pracy, nie mam swojego świata, tylko rodzinę...Dobrze, że dziecko moje kochane jest dzisiaj grzeczne, chyba wyczuwa, ze mamie jest smutno.

2 komentarze:

  1. U mnie było tak jak u Ciebie. Teraz jest lepiej, czego i Tobie życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kasiu, i u nas się poprawiło, oby już na dobre :).

      Usuń