czwartek, 11 czerwca 2015

35. tydzień - 37 dni do porodu

Weekendowe upały dały mi się nieźle we znaki. Nogi jak balony, krew z nosa... Oby w okolicach porodu nie było aż tak gorąco! Z żalem postanowiłam schować obrączkę i pierścionek zaręczynowy do kasetki, zanim mi się zablokują na palcach. W ogóle mało używam biżuterii w ciąży, nawet od złotych kolczyków bolą mnie uszy, a łańcuszki zaczęły mnie irytować...

Mój nieoceniony mąż zaczął wieczorami ćwiczyć masaż pleców, którego nauczył się na szkole rodzenia; dla tego samego faktu warto było na nią chodzić! Niby niedługi masaż, a bardzo pomaga na moje bóle krzyżowe... Zastanawiam się, czy to dlatego, że mam skoliozę, czy po prostu dodatkowe obciążenie robi swoje, ale faktem jest, że plecy są moją największą zmorą w ciąży. W sobotę mieliśmy gości i było cudnie, ale po czterech godzinach siedzenia przy stole w jednej pozycji bolało niesamowicie. Całe szczęście, ze nie chodzę do pracy, więc w ciągu dnia trochę spaceruję, trochę leżę na boku, zmieniam często pozycje i jakoś to idzie. 

Z postępów w wyprawce: wybraliśmy kolor pokoju dla Malutkiej, w przyszłym tygodniu go pomalujemy! Wiem, ze późno, ale przez pierwsze pół roku będzie spała z nami w sypialni, więc mamy jeszcze czas na urządzanie jej pokoju. I zabrałam się za szycie materiałowych literek z jej imieniem, tak żeby miała coś własnoręcznie wykonanego ode mnie. Dużo zabawy, ale sprawia mi to niesamowitą przyjemność.

Zadzwoniłam się też umówić do mojego upatrzonego szpitala, ale nie jest tak prosto - oni stosują system lekarzy prowadzących, tzn. mają trzech lekarzy obsługujących porodówkę, trzeba u jednego z nich się najpierw umówić i on później jest wzywany do porodu jak się zacznie. Tak więc umówiłam się u lekarza, który prowadził wieczór informacyjny, bo wydawał się sympatyczny i kompetentny. Wizyta za dwa tygodnie, ustalimy szczegóły porodu itd. Za dwa tygodnie będzie to już ciąża donoszona!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz