środa, 3 czerwca 2015

34. tydzień - 44 dni do porodu

Ten tydzień był pełny emocji. Zabrałam się wreszcie za szpitale: rozpatrzyłam możliwości i zdecydowałam, ze zwiedzimy dwa w naszym mieście. Pierwszy to szpital, w którym chodziłam na SR, jest niecałe 2 km od naszego domu. Ponieważ jest niewielki, myślałam, że na wieczorze informacyjnym będzie z 5 par może, natomiast było z 25... Spotkanie prowadził lekarz, położna i pielęgniarka, dużo mówili o filozofii szpitala, naturalnym podejściu do porodu itp. Jest to jedyny szpital w tym mieście z wyróżnieniem za podejście do kwestii dziecka i matki. Są 3 sale porodowe, mają ok. 1-2 porody dziennie, więc można liczyć na dobrą i indywidualną opiekę. Wady? Zawsze jakieś są :). Po pierwsze, przyjmują tylko "zdrowe" ciąże, jako że na miejscu nie ma kliniki dziecięcej. Jak to lekarz podkreślił, jak się coś zacznie dziać przed skończonym 36. tygodniem ciąży, to nie ma sensu się do nich zgłaszać, bo jeśli dziecko będzie potrzebowało pomocy to i tak je odeślą do kliniki. Po drugie, mają pokoje 3-osobowe, co prawda większość czasu są tam tylko 2 osoby na sali ale może się zdarzyć, ze i 3 będą. Dziecko jest cały czas przy matce na sali. Mimo wszystko wrażenia mieliśmy bardzo pozytywne i stwierdziłam, że o ile żadne komplikacje się nie pojawią, to to byłby szpital gdzie chcę rodzić.

Dzień później poszliśmy do kliniki Hallerwiese, znanej na cały land z tego, że każdy poród przyjmują. Mają doświadczenie nawet w opiece nad półkilogramowymi wcześniakami i nie ma takiej komplikacji, która mogłaby ich zaskoczyć. Na spotkaniu było oczywiście niesamowicie tłoczno. Tutaj podstawowa różnica: mają 5 sal porodowych, a przyjmują ok. 3000 porodów rocznie, co daje ponad 8 dziennie... Zazwyczaj są 3 położne, w razie tłoku bywa, ze i 5 na raz pracuje. Położna opowiadała, że i 10-15 porodów się zdarza i wtedy też sobie radzą. Sale są bardzo ładne, mają nawet wannę do porodów. Po porodzie dziewczyny są lokowane z dzieckiem w dwuosobowym pokoju. Największą zaletą tej kliniki jest to, że na miejscu jest klinika dziecięca, dodatkowo mają doświadczenie ze wszystkim, przyjmują np. porody pośladkowe. Co było dla mnie szczególnie interesujące, wykonują też obrót zewnętrzny, gdy dziecko jest źle ułożone a matka mimo wszystko preferuje poród naturalny.

Porównując oba te miejsca doszłam do wniosku, że mały szpital z rodzinną atmosferą byłby dla mnie lepszym wyborem niż wielka klinika z mnóstwem rodzących jednocześnie. Z jednej strony w klinice niby bezpieczniej, z drugiej jednak, gdyby coś się działo, to ze szpitala do kliniki jest tez niedaleko (ze 3 km?). Co jest dla mnie tez argumentem, to fakt, że przy takiej ilości rodzących/noworodków/odwiedzających jednak wzrasta ryzyko różnych infekcji i niefajnych bakterii, które się mogą czaić na moje biedne maleństwo. To pewnie moje skrzywienie zawodowe.

Dzisiaj, dzień po zwiedzaniu kliniki, miałam kolejną kontrolną wizytę. KTG w porządku, hemoglobina do góry, wreszcie USG i chwila prawdy. I co, obróciła się? Chyba nie - zaczęła moja ginka, wyczuwając wypukłość po prawej stronie od mojego pępka. - A jednak! Wypukłość okazała się być wypiętą pupcią, a główka leży ładnie w miednicy. To pani porozmawia z córką, żeby tak już została... No i wyszłam cała w skowronkach, ale macam się co chwilę po brzuchu, bo córcia wyprawia dzikie harce, a ja się boję, żeby jej się nie odwidziało... Chyba się dzisiaj nie odważę położyć spać. Liczę, ze grawitacja ją już utrzyma w dole. 

Uff, tym samym temat zewnętrznego obrotu odpada. Więc jednak uda się naturalnie? Co za ulga! Zaczęłam już masaż krocza specjalnym olejkiem, trochę to dziwne ale jak już kupiłam to używam, w dodatku bardzo przyjemnie pachnie ten olejek, więc czemu nie?

A z liczb, mała osiągnęła już 2400 g i 44 cm, więc w sam raz! Następna wizyta + endokrynolog za dwa tygodnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz