wtorek, 3 lutego 2015

17ty tydzień

To już? Jak to leci...

Czekałam na ten 12. tydzień jak na zbawienie, taką psychologiczną granicę, że wszystko będzie dobrze... A teraz, kiedy ta granica minęła, nagle czas zaczął szybko lecieć. Tyle czasu się żaliłam, że mi brzuszek nie rośnie, a tu proszę, jakoś w międzyczasie wyskoczyła kuleczka. Może nadal nie w 100% wyglądająca na ciąże, ale jest :)

Nie jest łatwo pogodzić się ze zmieniającym ciałem, szczególnie że od zawsze miałam troszkę kilo na plusie, a przed ciążą to już w ogóle przybrałam dobre 4 kilo, jako skutek siedzenia w domu i pisania pracy, ale też starań. No po po owulacji to już brzuszków nie, intensywnych ćwiczeń też nie, bo może zaszkodzić w zagnieżdżeniu... Najśmieszniejsze, że zarodek się zagnieździł właśnie w tym cyklu, kiedy zupełnie o staraniach nie myślałam, a o ciąży pomyślałam dopiero, jak temperatura utrzymywała się 16 dniu wysoko i pomimo bóli nie pojawiało się żadne krwawienie...Także teraz mam trochę żal do siebie, że się tak zaniedbałam. Szczególnie, że przez krwiaka przez pierwsze miesiące aktywność fizyczna została zminimalizowana do spacerów. Nie ukrywam, ze wyglądam teraz grubo, bo mimo że nie przytyłam póki co ani grama w stosunku do początkowej wagi, to moja figura klepsydry straciła swoje przewężenie :) i zrobił się taki prostokąt bardziej, z lekko sterczącym brzuszkiem.

Samopoczucie? Regularnie mam spadki nastroju wieczorami, potrafię się nawet rozpłakać właściwie bez powodu. Mdłości trochę mi przeszły, ale węch mam bardzo wyczulony, więc taka przejażdżka autobusem to nie lada atrakcja, bo ludzie mi śmierdzą. Czuję te niemyte zęby, tłuste włosy, a najgorzej, jak ktoś zionie takim przetrawionym alkoholem z wczorajszej imprezy... Szalik na nos i staram się o tym nie myśleć, żeby nie puścić pawia.

Pogodziłam się też z tym, ze czasem mam na coś ochotę, a potem spróbuję łyżkę i nie jestem w stanie tego zjeść. Miałam tak już z ulubionym rosołem, wczoraj z pizzą domowej roboty... Podobnie pogodziłam się z tym, że wolniej chodzę, w tempie jak chodziłam wcześniej dostaję zadyszki. Najważniejsze jest teraz dla mnie wsparcie moich bliskich, przede wszystkim męża, który ciągle mi powtarza, ze dla niego jestem najpiękniejsza, i dzielnie nosi siaty z zakupami tudzież przejmuje cięższe prace domowe. Wzrusza mnie też troska moich rodziców, którzy się dopytują o wnuczkę i deklarują wszelką potrzebną pomoc.

Ech, co tu ukrywać, jestem szczęściarą. Jedyne co mi doskwiera, to martwię się o zdrowie maluszka. Myślę, że to skutek uboczny czytania tylu historii ciążowych na blogach i forach w czasie starań. Niestety, teraz wiem, ile komplikacji może się pojawić, wiem też, że czasem serduszko przestaje bić z dnia na dzień, mimo że ciąża rozwijała się prawidłowo. Dużo bym dała, żeby nie mieć tej wiedzy. Dlatego teraz staram się nie nakręcać na poród, nie oglądam żadnych filmów, dokumentów ani seriali na ten temat. Może i bym się dowiedziała czegoś pożytecznego, ale te wszystkie złe rzeczy... to nie dla mnie. Potrzebuję teraz pozytywów :).

W ramach przygotowań: po raz pierwszy kupiłam coś dla malucha. Przeglądałam aukcje na ebay i zalicytowałam jedną za 3 euro, o dziwo nikt mnie nie przebił, więc jeszcze w tym tygodniu przyjdzie do mnie paczka :). Poza tym zapisałam się do klubu Rossmana i dostałam kosmetyczkę z różnymi próbkami i wieloma kuponami zniżkowymi, które na pewno w dużej części wykorzystam, chociażby na balsam do brzuszka, którego trochę teraz zużywam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz