czwartek, 12 lutego 2015

18ty tydzień

Jeden z moich ulubionych, bo w tym tygodniu miałam USG i mogłam podejrzeć potomka. Przed USG tradycyjnie nie mogłam spać, budziłam się w nocy parę razy, a godzinę przed wizytą mi wszystko z rąk leciało. Mąż się ze mnie śmieje, czemu się tak przejmuję, a ja sama nie wiem czemu. Obwiniam hormony wredne. Przecież z natury jestem oazą spokoju ;).

No więc na wizytę przyszłam spięta. Nie jest ułatwieniem fakt, że pracują tam same Niemki i muszę się bardziej skupić, żeby wszystko zrozumieć i dogadać się. Moje podenerwowanie nie wyszło jednak zupełnie w pomiarze ciśnienia  - dumne 96/60 i tradycyjny komentarz, że taka spokojna jestem. Aż strach pomyśleć, jakie mam to ciśnienie, kiedy naprawdę jestem spokojna.

Od początku ciąży przytyłam w sumie 0,5 kg, tzn. najpierw schudłam 1,5 kg przez mdłości, a teraz zaczęłam nadrabiać. Ale wyglądam, jakbym ładnych parę kilo przybrała, bo i biust mi urósł, i brzuch zaczyna nieśmiało wystawać. Ledwo się już dopinam w zimową kurtkę i modlę się, żeby niedługo zrobiło się ciepło. 

Samo USG było fajne, bo pani doktor musiała pomierzyć dużo rzeczy, więc się napatrzyłam na maleństwo, jak kopie nóżkami (a nóżki ma idealnie na moim pęcherzu, co tłumaczy nocne pobudki na siku). Widziałam stópki, serduszko, pęcherz, móżdżek i potwierdzenie, że to nadal dziewczynka. Potem mała się zbuntowała i za każdym razem, kiedy chciałyśmy zobaczyć buźkę w 3D, zasłaniała się piąstkami. Nie pomogła nawet przebieżka po labie... Takie to mam nieśmiałe dziecko. Także tatusiowi musiał profil wystarczyć, choć i tak stwierdził, że on tam nic nie widzi. Przyznaję, na ekranie dużo fajniej widać niż na fotkach. Muszę go w końcu kiedyś zabrać na USG, żeby na żywo to zobaczył.

Najważniejsza wiadomość jest taka, że mała rozwija się prawidłowo, tylko termin porodu został skorygowany tak, że prawie pokrywa się z wyliczonym przeze mnie. Wiadomo, matka wie najlepiej ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz