czwartek, 8 października 2015

Emigracja a przyjaźnie

No i się posypało, dziadka wysypało no i nie jedziemy na wesele. Trochę mi smutno, bo to moi naprawdę bardzo fajni znajomi. Ale przy okazji naszła mnie też refleksja, jak osłabiają się kontakty. Wyjechałam z Polski pięć lat temu, niby tylko do Niemiec, więc nie na drugi koniec świata. Mamy telefony, maile, Facebooka, więc okazji do utrzymywania kontaktów parę jest. Na początku pisałam często z wieloma koleżankami, nawet mieliśmy jakieś odwiedziny. Spędzaliśmy razem Sylwestra, wieczory panieńskie, wesela. Ale od jakiegoś roku zauważyłam, że te kontakty słabną. Piszę maila i dostaję odpowiedź po 4 miesiącach, albo i nie. Koleżanka chwali się zaręczynami, ale przez pół roku nie ma czasu nawet opisać, jak to wyglądało. Wiadomo, łatwiej jest utrzymywać kontakty z kimś, kto jest na miejscu, z kim można iść na kawę.
kawa zbliża (fot. Guillaume Speurt, Wiki Commons)
Ale łudziłam się, że w dobie internetu uda się jakoś pozostać w kontakcie. Może gdybyśmy wyjechali do ciekawszego kraju (Włoch, Hiszpanii, Australii) to ktoś by nas choć na wakacje odwiedzał? Niemcy nie są w Polsce uważane za atrakcję, a szkoda, bo wiele tu pięknych miejsc...
Ale o tym innym razem... A więc stwierdzam, że jednak to tak nie działa, kontakt się urywa, kiedy obie strony nie podtrzymują go z równym zapałem. Zauważyłam to też przy okazji ciąży i porodu, gdzie najwięcej telefonów, gratulacji czy ogólnie wsparcia dostałam właśnie nie od długoletnich znajomych z Polski, a od ludzi, których poznałam już tutaj, Niemców i Polaków. No i oczywiście od znajomych z neta, choć mój mąż zawsze twierdzi, że to nie prawdziwi znajomi (może i nie prawdziwi, ale często wiedzą o moich staraniach, problemach i radościach więcej, niż ci z reala). 

Może po prostu taka jest kolej rzeczy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz